Przetrwałam. Przetrwałam święta, przetrwałam walentynki i kilka innych dni. Pewnie myślicie, że w moim życiu wiele się zmieniło. Otóż nie, ale rzuciłam się w wir pracy, żeby nie myśleć, żeby było mi lżej. Długo nic nie pisałam, bo w sumie, to trudno ostatnio u mnie jakiś czas wolny, a jak jest, to spędzam go sama. Tak jak wtedy, kiedy wiedziałam, że jest małolata. Jednak wróciłam tutaj, bo jestem Wam coś winna. Winna wyjaśnienia i zakończenia tej historii. Tak jak pisałam w ostatnim poście, ta pierwsza połowa lutego była jak z bajki, jak takie pospolite i żyli długo i szczęśliwie. Niestety nie było mi to dane. W okolicach 20 lutego zaczęły się kłótnie, częste wizyty Judasza i czułam, że coś jest nie tak. Zerknęłam w wyciąg telefoniczny, poszperałam trochę w internecie i już wiedziałam wszystko. Do tego doszło jeszcze dziwne samotne wyjście z obietnicą szybkiego powrotu, a zjawia się z powrotem po 5 czy 6 godzinach... Wtedy już byłam prawie pewna, że znowu mój ukochany szykuje mi ostrą jazdę bez trzymanki. Na drugi dzień po tym jego spotkaniu po prostu stanęłam w drzwiach sypialni i zapytałam:
- Czy Ty mnie jeszcze kochasz...?
- Nie wiem...- usłyszałam w odpowiedzi.
Poczułam się jakby ktoś dał mi solidnie w pysk. Ty skończony kretynie! Wszystkim dookoła opowiadasz jak to jest dobrze, jak bardzo jesteś szczęśliwy i wdzięczny za kolejną szansę, a na boku już kombinujesz?! Jakby mogła to weszłaby mu w dupę bez mydła i się w niej zamknęła na AMEN! Wydzwanianie po nocach, bo hrabia na smski nie odpisuje, wydzwanianie od 6 rano, bo szlachcianka już wstała i się nudzi...Nie, nie zmyślam. Tak było. Nie powiem, na początku było to dla mnie zabawne, z resztą dla niego też, aczkolwiek jemu pewnie schlebiało, ale z czasem miałam dość. A w momencie kiedy wrócił do pustego domu nad ranem i nawet nie zapytał gdzie jestem, nawet przez moment się o mnie nie martwił, to wiedziałam, że zbliża się koniec. Widziała się z nim dwa razy, a już życie z nim chciała sobie układać, bo wielce szczęśliwa przy nim jest. Wiecie o co go zapytała, kiedy on już wiedział, że ma ją w garści i też chciał z nią spróbować? Czy sobie nic nie zrobię...a on na to, że nie. Tak, powiedział mi kiedyś o tym. Ty podła suko, trzeba było nie wchodzić z buciorami w czyjeś życie, to byś wyrzutów sumienia nie miała! Kiedy rano wróciłam do domu,zapłakana, roztrzęsiona to usłyszałam tylko: Idź do lustra i zobacz jak wyglądasz i co z siebie zrobiłaś... Niewiele myśląc po prostu wyszłam. Oczywiście wysłuchiwałam, że nawet obiadu nie chce mi się zrobić itd.
Pewnego dnia, a właściwie nocy napisała...Zaczęła wypisywać do mnie, najpierw grzecznie, tak po przyjacielsku, żeby wreszcie pomieszać mnie trochę z błotem. Bo przecież kto jak kto, ale ona właśnie uważała, że dużo o mnie wie, że całe zło tego świata to moja wina, a biedny Igorek zmarnował przy mnie swoje najlepsze lata. Wiecie jak czuje się kobieta w takiej sytuacji? To ja Wam powiem. Jak śmieć. Jak szmata. Jak gówno. A on? Zero reakcji pozwalał na to wszystko, a kiedy próbowałam się bronić, to dostawałam po głowie. Bo jej nie znam, bo nie mam prawa tak o niej mówić...Ty Idioto skończony! A ona mnie kurwa znała, żeby jakkolwiek się o mnie wypowiadać?! No tak nowa dupa na tapecie, to oczy pizdą zachodzą! Wszyscy dookoła zaczęli widzieć, co się dzieje, bo on nawet się z tym nie ukrywał. Aż nadeszła pewna sobota, zadzwoniła moja siostra i wymusiła na mnie wizytę w swoim domu. Pojechałam. Zrobiła mi karczemną awanturę. O niego, o tę nową, o małolatę i o milion innych spraw. Zastanawiacie się pewnie skąd o wszystkim wiedziała. W tamtym momencie podejrzewałam małolatę. Ale teraz już wiem i jestem pewna, kto za tym wszystkim stoi. Nie będę mówiła o tym głośno. Były pewne sprawy, o których wiedziałam ja, Igor oraz właśnie osoba, która doniosła o tym wszystkim mojej siostrze. Nie mam żalu, już nie, bo wiem, że chciałaś mojego dobra, ale zgotowałaś mi piekło. Kiedy wróciłam do domu, czekał na mnie w sypialni. Patrzył na mnie takim pustym bardzo wystraszonym wzrokiem. Poszliśmy do kuchni, usiedliśmy na przeciwko siebie, opowiedziałam mu wszystko i oboje zaczęliśmy płakać. Chyba nigdy nie było tak jak wtedy.Wiedzieliśmy, że stoimy nad przepaścią. Szczerze to do dnia dzisiejszego nie wiem czy te jego łzy były szczere. W głębi duszy mam nadzieję, że tak, ale z drugiej strony gdyby naprawdę były, to by walczył, żeby cokolwiek zmienić. Płakał jak dziecko...Nie wiem ile to trwało, ale w końcu usiadłam mu na kolanach i chyba oboje wtedy rozpłakaliśmy się jeszcze bardziej. Wiecie co jest największym absurdem tej sytuacji? Że nagle zaczęliśmy się całować i wylądowaliśmy w sypialni. Tak dokładnie tam. W tym samym łóżku, w którym spaliśmy co noc i kochaliśmy się niejednokrotnie. Wiecie, że nawet ten seks wtedy smakował zupełnie inaczej...Może to było swojego rodzaju pożegnanie, nie wiem. Ale było pełne łez i namiętności, cierpienia i uniesień... Wszystko było absurdem. Cała ta sytuacja, ten związek też nim się stał. Ostatni raz położyliśmy się razem spać. Następnego dnia spakowałam mu trochę rzeczy i powiedziałam, że ma się wyprowadzić. Wiecie, że nawet w tamtym momencie nie mogliśmy nawet chwilę porozmawiać tak na spokojnie, po prostu żeby zakończyć to wszystko jakoś w miarę normalnie. Nie mogliśmy, bo wydzwaniała jak pojebana, bo już czekała na parkingu, żeby tylko zabrać go z domu. Domu, który miał być naszym wspólnym. Wieczorem napisał, że zabrał rzeczy, które spakowałam i wychodzi. Kilka godzin później napisał do mnie, żebym pozwoliła mu zostać jeszcze dwa tygodnie, że każde z nas zajmie się swoim życiem, a on tylko stanie na nogi i znajdzie nową pracą, bo z obecnej, go wyjebali za kilometry, które robił jeżdżąc do małolaty i stłuczkę, którą miał w lutym. Nie chciałam się zgodzić. Powiedziałam, że albo zerwie z nią kontakty albo nie mamy o czym rozmawiać. Nie chciał. Mówił, że tylko ona go wspiera. Zachowywał się jakby rzuciła na niego jakieś czary, jakby miał klapki na oczach. Wiedźma pieprzona. A on nie lepszy. W końcu pozwoliłam mu zostać 2-3 godziny, bo miał wtedy nocować u kumpla i chciał na niego zaczekać. Obiecał, że nie dotknie telefonu w tym czasie. Faktycznie. Telefonu nie dotykał, mnie za to owszem. Znowu zaczęliśmy się całować, znowu wylądowaliśmy w sypialni, ale tym razem powiedziałam stop i do niczego nie doszło. Mówił o tym, że mnie kocha, ale nie chce mnie dłużej krzywdzić. Poprosiłam, żeby wyszedł. Poleciały mu łzy z oczu i powiedział tylko:
- Ja nie chcę się z Tobą żegnać tak na zawsze...
Rozpłakałam się. Oczywiście jego i mój telefon już się urywał, bo wyszedł stąd pół godziny później niż miał wyjść. Odebrałam i powiedziałam, że skoro on nie odbierał to widocznie ręce miał czymś innym zajęte. Histeryczka pieprzona. Wariatka totalna. Ale wygrała. Swoją bezczelnością i wazeliniarstwem, wypadzikami do knajp i stawianiem obiadków i kolacyjek, tym czego ja nie miałam. To trochę jakby go kupiła. Zawsze lubił wystawne życie. Następnego dnia zabrała go do swojego miasta, niedaleko naszego. Wiecie po co? Żeby wynająć mu hotel i oczywiście za niego zapłacić. Wiecie co usłyszałam od niej wtedy? Że jest z nią i ona jest bardzo szczęśliwa, że nie miałam prawa wyrzucać go z domu, bo nie miał dokąd pójść i wreszcie,że wszystko co zrobił, kiedy wszedł wtedy wieczorem poczekać, robił z wyrachowania, że najzwyczajniej udawał, tylko po to bym pozwoliła mu zostać na noc...Nigdy nie dowiem się prawdy. Prawdę zna tylko on. Oczywiście nawymyślał mi wiele razy, że potraktowałam go jak śmiecia itd., ale nie pomyślał o mnie? Jak on razem z nią mnie traktowali? Jak po raz kolejny sobie zadrwił ze mnie i moich uczuć? Jak po raz kolejny zniszczył moje zaufanie? Miał to w dupie. Pozwalał na to,żeby mieszano mnie z błotem Igor przyznawał im rację, kiedy to jeździli po mnie jak po szmacie. Wstydu nie miał i chyba do dziś go nie ma. Ból i niesmak, jaki po sobie pozostawił tkwi gdzieś głęboko we mnie. Nie miałam nawet na tyle siły w sobie, żeby pisać o szczegółach. Było ich dziś niewiele. Ale wybaczcie. Kiedy do tego wracam, to czuję, jakby to wszystko od nowa się działo...na szczęście to już niemożliwe.
Pozdrawiam.
PRM.