wtorek, 20 września 2016

NAJLEPSZE ŚWIĘTA EVER!

Jak się domyślacie po tytule, dziś będzie o świętach Bożego Narodzenia 2015. Szczerze i z pełnym przekonaniem były to moje najlepsze święta. Ilekroć myślę o nich,to łzy napływają mi do oczu, nie dlatego,że już nigdy takich nie będzie, ale dlatego,że były ciepłe, rodzinne i takie prawdziwe...Przynajmniej w bardzo bardzo dużym stopniu. Przygotowania do Świąt w naszym domku zaczęły się zaledwie na dwa dni przed Wigilią. Dlaczego?! Ano dlatego, że wcześniej nie było funduszy. I tym razem niestety tych funduszy było zdecydowanie mniej niż w poprzednim roku. Można śmiało powiedzieć, że 1/8 z tego, co było rok wcześniej. Wiązało się to z kryzysem związanym z moją pracą, a jeśli o Igora i jego zarobki chodzi, to spora ich część zostawała u pracodawcy, bo robił sporo nadprogramowych kilometrów, ale dziś nie będę wspominać dokąd i dlaczego. Chcę Wam pokazać jakąś pozytywną stronę naszej relacji i nie mam ochoty dziś myśleć ani o małolacie ani o problemach finansowych ani żadnych innych aspektach, które wtedy spędzały sen z powiek.

Po sklepach biegałam z niedoszłą teściową oraz babcią Igora,żeby ogarnąć prezenty. Sporo tego było. Wiecie, najbardziej cieszyliśmy się, że nie musimy się już rozdzielać na Wigilię. Babci udało się przekonać ich najbliższą rodzinę mieszkającą na stałe w innym mieście na przyjazd do jej domu i spędzenie świąt tutaj. Strasznie się cieszyliśmy wszyscy. Mimo tego, że znałam, dobrze znałam wszystkich, którzy mieli przyjechać w Boże Narodzenie, to miałam niesamowitą tremę przed tym spotkaniem. Wiecie, co mnie bolało? Że tym razem z kasą było źle i nie mogliśmy kupić wszystkim prezentów, takich jakbyśmy chcieli. Musiałam dokładnie wszystko przeliczyć,żeby starczyło na upominki i zakupy spożywcze. Nie było łatwo. Ale jakoś dałam radę. Powiem Wam szczerze, że chyba po raz pierwszy płakałam przy pakowaniu, bo nie mogłam sobie darować, że coś zaczęło się psuć, że w sumie po raz pierwszy tak naprawdę zabrakło mi pieniędzy, ale nie na własne zachcianki, tylko żeby sprawić przyjemność Naszym najbliższym. Wiem, że dla nich nie było to tak ważne i nie zwracali na to uwagi, ale mnie było niesamowicie głupio, choć starałam się tego nie okazywać. Wtedy jednak pomyślałam o ludziach, którzy są całkiem sami w święta i nie mają nic. A my mieliśmy naprawdę wiele.






Wiecie, jak na dzień przed Wigilią zabrałam się za mycie okien i sprzątanie ogólne, włączyłam sobie listę ze świątecznymi przebojami i ogarnął mnie ten niezwykły świąteczny nastrój. Sprzątanie zajęło pół dnia, ubrałam choinkę, zrobiłam dekoracje i poczułam,że jestem szczęśliwa. Zapomniałam wtedy o o wszystkich brakach i o problemach, krzątałam się po domu, szykowałam do wyjścia do niedoszłej teściowej, na ostatnie zakupy i wieczorne spotkanie z Majką, bo miała tego dnia urodziny i zgodziła się ufarbować mi włosy,żebym i ja czuła się piękna w tym szczególnym czasie. Byłam w ciągłym kontakcie z moim ukochanym, który cieszył się razem ze mną. Owszem nie obyło się bez kłótni tego dnia. Dlaczego? Ano jak już skończyłam pomagać w domu rodziców Igora przy pierogach i pakowaniu prezentów i mama Igora odwiozła mnie z tabunem zakupów do domu, to zastałam tam Igora i jego 3 kolegów. Zero kurwa miejsca w kuchni i dojścia do lodówki. Fakt, nie wytrzymałam, byłam chamska i nie używałam słów typu: proszę, dziękuję i przepraszam, ale uwierzcie mi, była godzina 20, a ja miałam jeszcze sporo pracy przed sobą, a on nie pomyślał o tym, że mógłby w czymś pomóc, tylko zaprosił sobie kolegów, a widząc moje nastawienie, postanowił wraz z nimi po prostu wyjść z domu. Jedyne co dla mnie zrobił tego wieczoru, to zawiózł mnie do Majki, żebym nie musiała jechać MZKa. Dla niej to też był dość smutny wieczór, bo uciekł im piesek, którego kilka dni wcześniej przygarnęli. Rozwieszali plakaty, szukali, nawet wysłałam Igorowi zdjęcie psiaka,żeby rozejrzeli się z chłopakami. Kiedy już zjadłam urodzinowy tort i tonę innych słodyczy, zabrałyśmy się za farbowanie włosów. Nie muszę Wam mówić, że trochę to wszystko trwało. Do domu Majka odwiozła mnie dobrze po 1 w nocy. Igor nie miał pretensji, bo lubił, jak o siebie dbałam, więc chyba tylko dlatego nie dzwonił co 15 minut i nie pytał za ile wrócę do domu. Położył się spać, bo w wigilię zaczynał pracę o 3 nad ranem. Oczywiście wstałam razem z nim i nawet napiłam się wtedy herbaty, jak nigdy. Ucałował mnie przed wyjściem, utulił kołdrą i obiecał, że niebawem wróci. Kiedy wrócił, ja wstałam, pobiegłam na bazarek po warzywa i wędlinę, chciałam, żeby wszystko było jak najbardziej świeże. Kupiłam też ser i pieczywo, bo to w domu musiało być zawsze, Igor nie przepadał za wędliną, od zawsze jest serożercą. Jeszcze pakowanie ostatnich prezentów, prasowanie ubrań na wigilię i ogarnięcie samej siebie. Igor przyjechał po mnie w przerwie, którą zwykle spędzał z małolatą, zawiózł mnie do domu mojej siostry, bo tam mieliśmy pierwszą z dwóch naszych kolacji wigilijnych, posiedział chwilę i wrócił do pracy. Siostra ma dwóch synów, dzieciaki są niesamowitą pociechą dla nas wszystkich. Usiedliśmy chwilę po 17.00 do kolacji, bo dzieci z niecierpliwością czekały na Mikołaja, Igor przyjechał jakieś pół godziny później, szybko się ogarnął, przebrał i usiadł z nami do stołu. Uwielbiał chłopaków, byli jego oczkiem w głowie. U mojej siostry zostaliśmy do mniej więcej 19.20 i trzeba było jechać do rodziców Igora, bo przecież on jeszcze po 21 wracał do pracy. Po drodze zrobiliśmy im żart, że niestety nie uda nam się przyjechać i narobiliśmy tym sporego zamieszania, ale wszystko dobrze się skończyło.






 Było świetnie! Rodzinnie, ciepło i mega mega swobodnie. Uwielbiam atmosferę, która tam panuje. Czułam się z nimi zawsze tak normalnie, jak z najprawdziwszą i najlepszą rodziną. Tym razem też tak było. I nawet te nasze drobiazgi dla każdego, sprawiły im radość. Fajnie było tam wejść i usłyszeć, że na nas czekali z prezentami. :) Kiedy Igor pojechał do pracy, ja tam zostałam, naprawdę czułam się tam doskonale. Z każdym miałam dobry kontakt i czułam, że jestem tam akceptowana, a zawsze było to dla mnie ważne. Kiedy już Igor wrócił i postanowiliśmy jechać do domu, zabraliśmy ze sobą na coroczną domową pasterkę Tomka, jego młodszego brata i oczywiście tonę jedzenia od teściów. Mnie czekało jeszcze robienie 3Bita, którego bardzo lubią kuzyn i kuzynka Igora, z którymi mieliśmy się spotkać w Boże Narodzenie u babci. Fajne dzieciaki i lubiłam sprawiać im takie małe przyjemności. Zatem z ciastem zeszło do 4 rano, chłopców pogoniłam do spania i sama położyłam się obok Igora. Zasnęliśmy jak dzieci, bardzo szybko, oboje potrzebowaliśmy snu. O ile ja musiałam wstać o 7, bo jeszcze miałam sałatkę do zrobienia, to panowie mogli spać do bólu. Od 10 zaczęły się telefony babci, która chyba miała delikatnego stresa, no i próby budzenia chłopaków, które raczej do niczego nie prowadziły. Chciałam, żeby wstali i pierwsi skorzystali z łazienki w czasie, kiedy ja jeszcze byłam zajęta czymś innym,ale oni byli innego zdania. W pierwszej wersji mieliśmy być u babci ok 12.30, ale gdzieś ok 12 doszedł do mnie taki oto dialog:

Igor: Ej! Tomek napisz do Młodego, niech da znać, jak będą wyjeżdżać, to wtedy wstaniemy i zaczniemy się ogarniać!
Tomek: Też miałem to zaproponować, nie ma co się śpieszyć!

Nie powiem, bo zarówno moja cierpliwość jak i babci też dobiegała końca. Uznałam jednak, że nie będę się stresować w tym szczególnym dniu. No i małe zgrzyty zaczęły się, jak weszłam do łazienki i rozpoczęłam walkę sama ze sobą, żeby doprowadzić się do stanu użytku i wyjątkowego wyglądu. Tak! Miałam taki zamiar! I tu zaczęły się schody! Bo nagle dobiegł mnie dźwięk nadchodzącego do Igora lub Tomka smsa o tym, że Rodzinka jest w drodze do naszego miasta. I zaczęło się:

-Kicia! No szybciej! Nie możesz włosów suszyć w pokoju?! Kicia no wyjdź już, bo my musimy się wykąpać! Kicia! Kicia! Kicia! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!! 

Policzyłam do 10, wzięłam milion oddechów i ze stoickim spokojem pozwoliłam się przestawiać z kąta w kąt. Eh czego się nie robi dla dobrej atmosfery! Aż w pewnym momencie chyba sił mi zabrakło. Usiadłam i kompletnie odechciało mi się iść gdziekolwiek. Nie wiem czy strach czy stres czy cokolwiek innego, ale byłam bliska płaczu. Jednak chłopaki sprowadzili mnie na ziemię i już po 14 wszyscy byliśmy gotowi do wyjścia. Zabraliśmy prawie wszystko, co mieliśmy wziąć, bo jak okazało się u babci zapomnieliśmy przywieźć krzeseł! Ale daliśmy radę bez. Było MEGA! Zabawnie, rodzinnie, momentami wzruszająco. Czułam się jakbym spędzała od lat z nimi święta, żadnej bariery, jakiejś sztuczności czy czegokolwiek innego negatywnego! Naprawdę zapomniałam o wszystkich troskach i problemach. Dostałam świetny prezent, którego totalnie się nie spodziewałam i naprawdę czułam się członkiem tej RODZINY. Tak serio, bez żadnej przesady stwierdzam, że to były NAJLEPSZE święta, jakie obchodziłam kiedykolwiek! Fajne było jak nazywał mnie przy wszystkich swoją Żoną, całował i przytulał. Czułam, że naprawdę mnie kocha i wszyscy dookoła chyba też to akceptowali. Minął stres i trema, została swoboda, luz i naturalność. Dziękuję Wam wszystkim za to! Oczywiście od babci wróciliśmy jeszcze bardziej obładowani niż od teściów i lodówka pękała w szwach. Oczywiście również mieliśmy takie zupełnie swoje, romantyczne i intymne 5 minut i kiedy już leżeliśmy w łóżku i patrzyliśmy sobie w oczy, Igor mnie zapytał:

-Kicia, podobały Ci się święta z moją Rodzinką?
 Łzy popłynęły po moich policzkach, bo totalnie się wzruszyłam, odpowiedziałam:

- Skarbie, to były święta życia ! Nie mogło być lepiej!
- Cieszę się, że Ci się podobało. A teraz chodźmy spać, bo przecież ja na 3 rano do pracy. 







Z rana, ok 10 Igor zadzwonił, do babci, żeby jej powiedzieć o moich odczuciach co do spotkania z jego rodziną itd. i sam się popłakał, jak jej to opowiadał. Było jej miło i bardzo się cieszyła. 
Dla nas Drugi Dzień Świąt, nie był już taki niezwykły jak poprzedni,ale też był mocno nasycony różnymi emocjami. Jak obiecałam sobie na początku wspominam tylko dobre momenty, to z tych dobrych był tego dnia obiad u mojej siostry, na który Igor mocno się spóźnił, bo już oczywiście musiał spotkać się z małolatą (proszę bez komentarzy)...także udało mu się spierdolić mi środek dnia, ale oczywiście do niczego się nie przyznał. Na szczęście wieczorem miała przyjść Kaja ze swoim ówczesnym chłopakiem i Judasz na świąteczną domową posiadówkę. Cieszyłam się na to spotkanie, uszykowałam je jak najlepiej umiałam i miałam nadzieję, że pomogą nam zjeść tony tego jedzonka, które zapchało naszą lodówkę. Wieczorem, kiedy już poszli, usiedliśmy z lampką wina, sami we dwoje i stwierdziliśmy, że mimo braku kasy naprawdę wszystko się udało i że kolejne święta będą już tylko lepsze i może w większym gronie, bo przecież od listopada staraliśmy się o dziecko... Przytulił, pocałował, mówił o tym, jak bardzo mnie kocha...Może to głupie i śmieszne, ale dla mnie święta naprawdę są magiczne. Każdemu z Was życzę takich!  Na dziś tyle. Pozdrawiam PRM :)

sobota, 10 września 2016

Wiara w kłamstwo. Wiara w niego. Utrata kontroli nad samą sobą.

Dziś nie będzie wstępu, nie będzie przeprosin za długie oczekiwanie na post, bo przecież wiecie,że mam sporo pracy i nie muszę ciągle Wam o tym pisać. No dobra może będzie krótki wstęp. Czasem, nawet kiedy mam chwilę wolną, a nie mam natchnienia na pisanie, wolę nie pisać. Wiecie dlaczego?! A no dlatego,żeby nie popsuć tego, co stworzyłam do tej pory. Blog jest dla mnie odskocznią, wyładowaniem. Praktycznie zawsze płaczę, kiedy coś nowego piszę, Przypomina mi się to wszystko, ale wreszcie mogę dać temu upust i jest mi lżej. Zrobiłam się bardzo obojętna na wiele spraw. Wiem, że nie powinnam. Ale to właśnie Ty mnie tego nauczyłeś, olewania, kompletnego braku empatii... Jak przypomnę sobie o tym, jak mówiłam Ci, że coś się ze mną dzieje, że boję się sama siebie i tego co się zaczęło ze mną dziać, to powtarzałeś, że jestem pojebana, że mam schizy, że to obsesja, że nic na to nie poradzisz...A wystarczyło kurwa przestać! Przestać mnie okłamywać, zdradzać i obiecywać ślub, rodzinę i to że wszystko się ułoży, że stworzymy szczęśliwą rodzinę! Kurwa, jak mogłeś?! Bawiłeś się mną, jak jakąś szmacianą zabawką, nie byłam drogą Barbie, tylko jakąś kukłą, marionetką w Twoich rękach! Wierzyłam, chciałam ufać, bo zapewniałeś,że jestem kobietą Twojego życia, a ja idiotka mimo tysiąca wątpliwości, które siłą odpędzałam, chciałam wierzyć w to wszystko...







Wiecie, jaką miałam jesień? Nie? To Wam opowiem. Codziennie, kiedy wychodził do pracy zastanawiałam się, czy będzie się z nią widział czy nie, co z nią robi, jak wyglądają ich spotkania. Kiedy bywały momenty, że wybuchałam płaczem przy nim i mówiłam, że czuję, że coś jest nie tak, to słyszałam, że on jasno wyznaczył granice ich znajomości, że to tylko koleżeństwo. Mówił, że jest świadomy tego, że może ona coś do niego czuje, ale nigdy już nie zrobiłby mi tego, co zrobił wiosną. Wstawałam razem z nim w środku nocy, żeby zrobić mu herbatę i chwilę pogadać przed jego wyjściem do pracy. Jak zostawałam na cały dzień sama, to często siadałam w pokoju w zupełnej ciszy i przez 2-3 godziny potrafiłam gapić się w ściany, w piżamie czasami bez. Nic nie sprawiało mi radości, a każdy kolejny dzień był koniecznością. Jedyne, co jeszcze jako tako trzymało mnie w ryzach, to fakt, że miałam świadomość tego, że muszę zrobić obiad, pranie itp. Pewnie gdybym wtedy mieszkała sama, to bym nie jadła, nie piła, miałabym po całości wyjebane. Nie raz nie dwa jak Igor jadł obiad i pytał czemu nie jem, to mówiłam,że już jadłam, bo byłam bardzo głodna, a tak naprawdę potrafiłam nie jeść całe dnie, bo nie odczuwałam takiej potrzeby. Otwierałam rano oczy i zastanawiałam się po co... Jak wracał z pracy i czasem pytał co mi znowu jest oczywiście z wyrzutem, jak odpowiadałam, że może po prostu jestem zmęczona, bo nie chciałam znowu robić awantur i się kłócić o małolatę, to słyszałam:

- Czym Ty kurwa możesz być zmęczona?! Cały dzień w domu siedzisz!
No tak samo się pierze, gotuje itp. Dobijał mnie strasznie i chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.Wtedy też była przy mnie Łucja. Nigdy tu o niej nie wspominałam, bo jakoś nie było okazji. Łucja to ktoś, kto zna mnie od dziecka, jest ode mnie trochę starsza, ale na pewno bardziej doświadczona i jeśli mam być szczera, to rzadko kiedy myliła się co do Igora. Wystarczyła  wymiana kilku niby zwykłych smsów, a wiedziała, że coś się ze mną dzieje, wtedy przychodziła, Kurwy, chuje itp latały po całym domu, wyzwiska na Igora, wszystko co pomyślała, mówiła, tak wprost bez ogródek. Powtarzała, że powinnam go wywalić z domu, żebym się zastanowiła, czy takiego życia chcę dla siebie, bo on się nie zmieni. Powiedział jej kiedyś, że wie, że nieważne co i z kim zrobi, to ja i tak nie wyciągnę z tego konsekwencji. W tamtym okresie czasu miał oczywiście rację. Łucja wpajała mi wtedy do głowy, żebym o siebie zadbała. Makijaż, zadbane włosy, żeby wróciła do mnie energia, którą zawsze w sobie miałam i zarażałam nią wszystkich dookoła... Tłumaczyła mi, że to wtedy on zacznie się zastanawiać, co się takiego stało, że tryskam humorem, wychodzę z koleżankami, dbam o siebie jak nigdy. Chciała, żebym dała mu do myślenia, że ja też mogę się komuś podobać i ktoś może o mnie dbać, skoro on nie umie i ma ciekawsze sprawy do załatwienia jak np. wyjścia w sobotnie wieczory tak na godzinę czy dwie, wiecie po co? Po to żeby jechać pod budynek podmiejskiej dyskoteki, wyciągnąć ją stamtąd i poruchać w najbliższych krzakach. Czasem się zastanawiam czy on się od niej uzależnił czy może naprawdę ją kochał, a może bawił się tak samo jak mną...Na to pytanie odpowiedź zna tylko on. Jedno jest pewne, swoje zdenerwowanie na mnie czy jakiekolwiek kłótnie usprawiedliwiał tym, że wiecznie jestem niezadowolona, przestałam się uśmiechać, kiedyś byłam inna itd...Ale nie wziął pod uwagę, że sam spowodował we mnie tę zmianę. Nawet chyba przez ułamek sekundy nie pomyślał, że on stoi za zmianami mojego zachowania albo po prostu nie chciał o tym myśleć...







Nie pamiętam dokładnie co i kiedy się stało, że faktycznie zaczęłam zachowywać się tak, jak radziła Łucja. I właśnie wtedy zobaczyłam, że to działa. Zaczął się inaczej wobec mnie zachowywać, zaczął się upominać o moje telefony czy smsy, ale oczywiście nadal robił mnie w balona, tylko chyba bał się, że mogę mu się wymknąć, Wtedy raczej nie było takiej możliwości. Byłam za bardzo w niego zapatrzona. Zakochana. Teraz też bardzo go kocham, ale wreszcie dla swojego własnego dobra nie zgodziłabym się na takie traktowanie, nie pozwoliłabym, żeby okręcił mnie sobie wokół palca powtórnie. Jesień to huśtawka. Raz lepiej innym razem do chrzanu. I u mnie tak było z przewagą tych pochrzanionych dni. Wiecie, że wtedy wolałam, żeby wyszedł z chłopakami nawet, jak miał iść, jak to oni mówili, latać?! Bo przynajmniej wiedziałam, że jak jest z nimi, to jej nie ma w pobliżu, że mnie nie zdradza. Wolałam spędzić wieczór samotnie, jeśli wiedziałam, że jest z nimi. Jemu też należał się odpoczynek, a z drugiej strony, mam wrażenie, że on wiedział i czuł skąd te moje nastroje, huśtawki, kłótnie i wieczne niezadowolenie. Ale chyba bał się wziąć na siebie odpowiedzialności za to wszystko. Koledzy to azyl, koledzy to odskocznia. Lubiłam, jak przychodził z nimi nawet w środku nocy, poprawiali mi nastrój, wnosili coś nowego i innego do domu. Na chwilę zapominałam o tym całym rozpierdolu, jaki fundował mi każdego dnia. Pewnie myślicie sobie teraz, że oni o wszystkim wiedzieli i go kryli. Otóż nie. I mówię to z pełnym przekonaniem o swojej racji i świadomością, że faktycznie tak było. Nie tolerowaliby jego gry na dwa fronty, nie po tym co stało się wiosną. Nawet Judasz nie tolerował małolaty, więc i przy nim Igor nie odpierdolił żadnej szopy. Niejednokrotnie z nim rozmawiałam i mówiłam o swoich obawach - zawsze wtedy powtarzał, żebym wyjebała Igora z domu, że musi dostać zimny prysznic na łeb i się otrząśnie. Wtedy był wobec mnie w porządku, wspierał, jak umiał, choć czasem nieporadnie, ale się starał. Doceniałam i ufałam. O mojej sytuacji wiedzieli nieliczni, nawet Oliwii zbyt wiele wtedy nie mówiłam, bo wiedziałam, jaka będzie jej reakcja, a ja nie miałam siły, żeby rozpierdalać to wszystko na niedługo przed świętami, nie chciałam. 




Najlepsze jest to, że jak wychodziliśmy gdzieś razem i spotykaliśmy kogoś znajomego, to zawsze słyszeliśmy same pozytywy, jak to widać, że jesteśmy szczęśliwi, że fajnie, że po takim czasie nadal patrzymy na siebie w ten szczególny sposób. Wielu znajomych powtarzało mi, że on taki we mnie zakochany, że często o mnie mówi, że same dobre rzeczy, że nigdy nikogo tak nie kochał, jak mnie...Miło się tego słuchało, ale od wewnątrz czułam, jak mnie wszystko rozpierdala, bo w takich właśnie momentach miałam ochotę wykrzyczeć:

SKORO MNIE TAK KOCHA, TO DLACZEGO KURWA JEGO MAĆ CIĄGLE MNIE ZDRADZA I OSZUKUJE?! CZY JEGO MIŁOŚĆ JEST TAK NIEWINNA I CZYSTA, ŻEBY MNIE ROBIĆ W CHUJA NA KAŻDYM MOŻLIWYM KROKU?!

Zawsze w takich sytuacjach brałam głęboki oddech, uśmiechałam się i mówiłam:

- Strasznie fajnie słyszeć tyle miłych słów na swój temat i fajnie wiedzieć, że mam takiego mężczyznę przy sobie. Dziękuję. 

Uśmiechałam się i odchodziłam. A w głębi pytałam sama siebie:

- Co Ty pierdolisz?! Chyba zaczynasz wierzyć w te brednie, żeby zapomnieć o jego chujowym zachowaniu albo żeby po raz kolejny go usprawiedliwić. 

Pogadałam tak trochę sama ze sobą i wracałam do rzeczywistości. Szybko się ogarniałam, bo wiedziałam, że nie mogę pozwolić, żeby ktoś przeze mnie płakał tak jak ja płakałam przez niego. Uśmiech wracał na twarz, poprawiałam koronę i zasuwałam dalej. Nie mogę powiedzieć, że każdy wieczór spędzałam sama czy że kompletnie się mijaliśmy. Nie, tak nie było. Oglądaliśmy razem filmy, wychodziliśmy do znajomych i rodziny, w łóżku bywało różnie, ale z drugiej strony, czego mogłam się spodziewać, skoro nie tylko ja zaspokajałam jego potrzeby. Eh, kiedy o tym myślę i myślałam wtedy, czułam wstręt, ale do samej siebie...i wtedy właśnie wracały dni wypełnione jedynie siedzeniem i gapieniem się w ścianę. To było jak błędne koło. Tylko nadchodzące święta jakoś mnie trzymały, ale nie ogarnęła mnie żadna świąteczna gorączka, z jednej strony spowodowana brakiem pieniędzy, gorszym okresem w pracy trwającym już jakiś czas oraz jej zdjęciami w sieci, które widziałam. Kopiowała moje opisy, kwitła na tych fotkach, mnie niszczyło to bardzo, ale z drugiej strony byłam pewna tego, że jestem w stanie o niego walczyć, że nie pozwolę jej do końca zniszczyć mi życia, bo przecież czasem o niej opowiadał i o jej "chęci na niego". Podczas wspólnych zakupów z jego mamą i babcią powiedziałam, że nie wiem, czy przyjdę w święta, że nie mam ochoty robić dobrej miny do złej gry i opowiedziałam im o swoich przypuszczeniach. Wysłuchały, przytuliły, nawet chciały jakoś pomóc, ale ja nie chciałam. Nie chciałam, żeby się dowiedział, że się skarżę. W połowie grudnia oznajmił mi,że widział się z nią po raz ostatni i zakończył tę znajomość, bo ona chciała czegoś więcej, a on nie może jej niczego obiecać. Uwierzyłam, ucieszyłam się i w jakiś sposób uspokoiłam, mimo że wiedziałam, że nie do końca tak było. Tamtego dnia pojechał do swojej Babci i oznajmił jej, że chyba się zakochał i zastanawia nad odejściem ode mnie, ale potrzebuje jej pomocy itd, a babcia powiedziała mu, żeby się mocno puknął w głowę i i zastanowił nad sobą, nie wiem czy powiedziała mu też o tym, co ja mówiłam, ale sądząc po jego późniejszym zachowaniu wobec mnie mogła mu coś wspomnieć. Później spotkał się z małolatą, następnie przyjechał po mnie na osiedle i po powrocie do domu, usiadł wraz ze mną na podłodze, mocno mnie przytulił, przyznał do spotkania z nią i powiedział, że znajomość skończona. Popłakałam się, Po prostu. Nie muszę chyba mówić co i skąd mi spadło. Znowu była dla mnie do rany przyłóż, starał się, troszczył. Chwilowo. Na dziś to tyle. Pozdrawiam. PRM :)