sobota, 22 października 2016

Ostatnie trzy tygodnie szczęścia...

Wiecie, jak przypomnę sobie tamten okres, to zastanawiam się , co się takiego stało, że wszystko się pojebało do takiego stanu, jaki jest teraz... Czasem zadaję sobie pytanie, co takiego zrobiłam źle, dlaczego to wszystko się tak potoczyło. Gdybym mogła cofnąć czas, to pewnie bym to zrobiła do dnia, w którym poznał małolatę...Może tego wszystkiego by nie było...I za chwilę tu odezwie się Oliwka, która mi powie:

- Julka, jak nie ta mała to inna kurwa by się napatoczyła...

I niestety mogłaby mieć rację...ale tego nie dowiem się już nigdy ani ja ani nikt z Was. Dzisiejszy wpis miał być pełen pozytywów, ale biorąc pod uwagę mój nastrój utrzymujący się od kilku dni, nie wiem, jak mi wyjdzie... Jedno jest pewne, to ostatnie pozytywne chwile w moim związku tuż przed jego rozpadem. To prawda,że cisza następuje przed burzą. Ja nawet nie spodziewałam się, jaka burza z gradobiciem nadejdzie dla mnie już za kilka tygodni. Wróćmy jednak do sielanki póki co.

Otworzyłam oczy 01.02.2016 roku spojrzałam w prawo i zobaczyłam spokojnie śpiącego Igora. Zaczął uśmiechać się przez sen i ja razem z nim. Miałam wrażenie, jakbym obudziła się po jakiejś wojnie...ale wygranej. Spokojna, pełna nadziei na lepsze jutro i z  nim u boku. Otworzył oczy i od razu pocałował mnie na dzień dobry, zaczęliśmy się wygłupiać jak para nastolatków, wywiązał się dialog:

- Kicia, długo nie śpisz?

- Nie, od kilku minut. Leżę i patrzę na Ciebie.

- Wiem! Czułem to przez sen, dlatego zacząłem się uśmiechać i w końcu nie wytrzymałem, musiałem Cię pocałować.

- Miłe to było, nawet bardzo.

- Tak będzie codziennie, chyba że będziesz wstawała zanim ja się obudzę.

- No to jutro już nie będzie buzi!

- Dlaczego?

- Bo idziesz na 3 do pracy, a wtedy zawsze ja wstaję pierwsza, żeby zrobić Ci herbatę. Hahahaha :)

- Jutro zrobię sobie sam. Nie musisz wstawać, możesz spać, z resztą musimy o Ciebie teraz solidnie zadbać, bo przecież dziecko będzie musiało się komfortowo rozwijać.

- Chyba już nie mogę się doczekać. Ale póki co nie wychodziło...

- Wyjdzie, zobaczysz. Za dużo stresu Ci zafundowałem ostatnio i to moja wina. Teraz tylko relaks i pozytywnie musimy myśleć oboje Żono Moja!

Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań, wstaliśmy, razem zrobiliśmy śniadanie, zjedliśmy. Ja zabrałam się za szybkie ogarnięcie kuchni, Igor wstawił pranie. I to już było dla mnie zaskoczenie, podziękowałam i pochwaliłam. Szczerze mówiąc, nie pamiętam czy Igor wtedy pracował czy nie. Ale akurat to chyba nie jest aż tak istotne w tym momencie. Powiem Wam jedno. Następne dni, kiedy był w pracy, już nie były pełne niepokoju o to, co i z kim robi. Miałam pewność, że wszystko jest tak, jak być powinno. Jego powroty do domu zwykle wyglądały podobnie. Jak tylko przestąpił próg, od razu szedł do łazienki umyć ręce, następnie wpadał do kuchni i od razu mnie przytulał. Wiecie, jak miło było usłyszeć po ładnych kilku godzinach nieobecności taki szept:

- Kicia...

- Słucham?

- Tęskniłem, dobrze, że już w domku z Żonką...

Nogi mi się zwykle uginały i się rozpływałam. Pomagał we wszystkich domowych czynnościach, nawet jak przychodzili koledzy i o coś poprosiłam, to nie słyszałam: zaraz, później...Wstawał i robił to, o co prosiłam. Nie umknęło to uwadze chłopaków:

Denis: Kurwa co Ty mu zrobiłaś?!
Ja; NIC.
Denis: Widzę, że wreszcie coś do niego dotarło.
Ja: Nie zapeszaj. Hahahaha :)





Taki właśnie zaczynał być mój związek. Oboje podnosiliśmy się po bardzo trudnym czasie i wierzyliśmy oboje, że wreszcie uda nam się stworzyć prawdziwą rodzinę. A może tylko ja w to wierzyłam?... Weekend zapowiadał nam się gorąco, bo w piątek Igor miał wyjść z kolegami, ja z kolei miałam sobie zrobić domowe SPA, w sobotę mieliśmy imprezę osiemnastkową w mojej rodzinie, a w niedzielę poprawiny tejże imprezy. Nadszedł piątek. Igor w trakcie pracy podjechał do domu po jakiś napój i słodkości, bo musiał jeszcze 2 godzinki spędzić w pracy. Wyszłam do niego i usłyszałam:

- Kicia na 19 bądź gotowa. 

- Ja?! Ja robię sobie SPA. Miałeś iść do chłopaków przecież, o co chodzi?!

- Idziesz ze mną! Dzisiaj dostałem telefon, że jestem zaproszony na domówkę do jednego z nich i masz być ze mną. Denis też przyjdzie z dziewczyną, więc nie stresuj się nie będziesz sama. Zadowolona?

- Trochę mi szczęka opadła...ale...jasne pójdę bardzo chętnie! Lecę się szykować!

- KICIAAAAAAAA! No kurwa bez kluczy, to nawet do domu nie wejdziesz! Gapo!

- No tak się podjarałam, że zapomniałam o kluczach, hahahaha.

- Masz i leć robić się na bóstwo.

Puścił mi oczko i pojechał. Ja oczywiście w amoku. Jakby to powiedziała Oliwka: Nie żyj w szoku! Kurcze byłam taka zadowolona, uśmiechnięta, już nie mogłam się doczekać. Uszykowana w pełni poczekałam na Igora, kiedy wrócił z pracy, szybko się ogarnął i pojechaliśmy. Nie wiem czy to było aż tak widoczne, ale i Denis i jego dziewczyna i mnie i jemu powiedzieli, że wreszcie widać, że między nami jest dobrze. Denis to się nawet śmiał, że już kurwa ma dosyć słuchania, jak to Igor mnie bardzo kocha i jak bardzo się cieszy,że to wszystko, co złe już jest za nami. Opowiadał o tym wszystkim. Na każdym kroku i przy każdej możliwej okazji mnie przytulał, całował, nie zważając na to, kto na patrzy, gdzie się znajdujemy itd. Kurde, wszyscy widzieli w nim zmiany. Dumna byłam jak przy kolegach mówił, że jestem kobietą jego życia, jak cieszył się z tego, że staramy się o dziecko, wtedy po raz pierwszy mówiliśmy o tym oficjalnie... Wreszcie byłam naprawdę szczęśliwa i mogłam o tym krzyczeć z całych sił. Kurwa, możecie wierzyć lub nie, ale ja wreszcie poczułam się jak PRAWDZIWA KOBIETA U BOKU KOCHAJĄCEGO MĘŻCZYZNY. Posiedziałyśmy z chłopakami do 2 w nocy i odwieźli nas do domów, bo w końcu chcieli spokojnie pogadać bez bab. Igor odprowadził mnie do domu i obiecał, że za max 3 godziny wróci, żebym położyła się spać, bo przed imprezą muszę być wypoczęta. Obudziłam się przed 5, usłyszałam klucz w zamku, chyba pierwszy raz wrócił o czasie. Ok przyszli z nim koledzy, ale jedyne co słyszałam, to jak co chwilę ich uciszał, bo Żony nie mogą mu obudzić. Śmiałam się do poduszki, aż w końcu nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Igor wszedł do sypialki, dał mi buziaka i zapytał czy mam ochotę zapalić z nimi fajkę w kuchni. Poprosiłam o szlafrok, poszłam do nich do kuchni, a Igor do łazienki. Chłopaki śmiali się, że o mnie ciągle mówi itd., że słuchać się tego nie da i w ogóle. Uśmiałam się po pachy maksymalnie. Uwielbiam Was Chłopaki :) Następnego dnia ledwie dobudziłam go o 16.30. Na 18 mieliśmy tę rodzinną osiemnastkę.Było fajnie, beztrosko i rodzinnie. Nawet w pewnym momencie musieliśmy ratować sytuację, bo jak się dzieciaki dorwały do laptopa, to leciały 2 piosenki w kółko, więc Igor zajął się puszczaniem muzyki, a ja rozkręcałam młodzież i bawiłam się z nimi jakbym sama miała te 18 lat. Jubilatka dziękowała nam jeszcze następnego dnia. Wszyscy pytali, kiedy nasz ślub i powtarzali,że już chyba wystarczająco długo jesteśmy razem i każdy już chętnie pobawiłby się na naszym weselu. Śmialiśmy się, ale to było niezwykle miłe, że traktują nas jako jedność i przyjęli go do mojej rodziny, tak samo jak mnie do jego. Rodzina daje siłę i nawet nie wiecie jak wielką, ale chyba w moim wypadku tylko wtedy, jak jest dobrze. O tym w następnym poście.
Następne dnie przebiegały bardzo ciepło, mimo mrozu za oknem. Cieszyliśmy się każdym dniem i każdą wspólną chwilą. Wiecie, że sama zaczęłam zauważać w nim zmiany? Wyobraźcie sobie zatem, co czułam, kiedy 10 lutego, w dzień urodzin jego Babci, odebrałam od niego telefon o 5:30 i usłyszałam:

- Kicia, Kochanie tylko się nie denerwuj!

- ?! Słucham?!

- Miałem wypadek samochodowy z pacjentem, ale nic mi nie jest, wszystko ze mną w porządku!

- Kurwa mać, co się stało?! Wszystko w porządku?! Byłeś w szpitalu?!

- Skarbie za pół godziny będę w domu, to spokojnie porozmawiamy.

Jak się domyślacie, nie zmrużyłam oka ani na chwilę. Siedziałam w kuchni i czekałam z niecierpliwością, jak wróci. W końcu przyszedł, wpadłam jak burza do przedpokoju i przytuliłam się do niego z taką siłą, że on sam stwierdził, że nie spodziewał się, że tak umiem. Później pojechałam z nim pod Warszawę wymienić auto. Przywiózł mnie z powrotem, bo oczywiście mieliśmy pójść do Babci z niespodzianką urodzinową. Igor miał przyjechać prosto z pracy, a ja umówiłam się z jego bratem, bo mieliśmy jeszcze kupić torcik i prezent ode mnie i Igora. Oczywiście kiedy już we trójkę dotarliśmy na miejsce, złożyliśmy życzenia i spokojnie usiedliśmy w kuchni, Igor opowiedział Babci o tym, co się stało. Zmartwiła się, ale widziała, że jest cały i zdrowy, więc po chwili uspokoiła. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że szef nie wyciągnie konsekwencji w postaci zwolnienia...Spędziliśmy tam popołudnie i wieczór i jak zawsze tam i tym razem było bardzo miło. Babcia to fantastyczna osoba i uwierzcie mi, nie da się Jej nie kochać, choć znacząco odbiega od wyobrażeń na temat każdej babci. Później przyszły walentynki i rodzinny obiad u moich rodziców. Była również moja siostra z mężem i dzieciakami. Igor pierwszy raz od kiedy chodziliśmy do rodziców, nie poszedł po obiedzie na drzemkę, specjalnie udał się do małego pokoju, bo zwykle kiedy szedł się przespać, to młodszy z moich siostrzeńców biegł za nim i czekał aż uśnie, a następnie...wchodził mu na głowę. DOSŁOWNIE. Igor chyba bardzo to lubił skoro tamtego dnia poszedł do pokoiku tylko po to, żeby Młody pobiegł za nim. Uwielbiał dzieciaki mojej siostry. Na wszystko im pozwalał. Już starszy robił z nim, co chciał, ale młodszemu wolno było dosłownie wszystko. Okręcił go sobie wokół palca chyba już jako niemowlak. Posiedzieliśmy o rodziców chyba do 17, weszliśmy jeszcze do Babci i później pojechaliśmy do baru Judasza. Spędziliśmy tam cały wieczór. Wróciliśmy do domu i chyba poniosła nas nostalgia...Włączyliśmy 50 TWARZY GREYA, bo przecież rok wcześniej byliśmy na tym w kinie, zrobiliśmy dobre jedzonko i obejrzeliśmy jeden z naszych ulubionych filmów. Co się działo później niech zostanie tajemnicą mojej sypialni...Od początku lutego każdy nasz dzień był prawdziwy, nie było kłamstwa ani oszustwa, była szczerość i lojalność. Miłość i oddanie, ale niestety i tym razem do czasu...

i niestety nieuchronnie zbliżamy się do momentu, kiedy skończyło się wszystko...



Pozdrawiam.
CDN
PRM :)




niedziela, 9 października 2016

Światełko w tunelu?...

W moim życiu ostatnio bardzo wiele się dzieje. Coś Wam powiem. Miałam ostatnio trochę mniej pracy, więcej czasu wolnego. Mogłam ten czas spędzić w domu, wysprzątać chałupę na błysk, posiedzieć w cieple, pooglądać filmy czy zaprosić znajomych...Wiecie czemu tego nie zrobiłam?! Bo siedzenie w tym mieszkaniu doprowadza mnie do szału. To nie jest dom, to tylko cztery puste ściany, a siedzenie tutaj jest dla mnie karą i udręką. Nie chcę tu mieszkać, chcę sprzedać to mieszkanie jak najszybciej i kupić coś innego. Wszystko tutaj przypomina mi jego...Śpię na jednej połowie łóżka, bo jak tylko przesunę się na drugą, to się budzę i znowu dociera do mnie, że jestem tu sama. Muszę zmienić otoczenie, wiem, że w innym mieszkaniu będzie mi lepiej, bo nic nie będzie mi go przypominać. Może wtedy będę mogła nazwać to domem...Mówią,że dom jest tam, gdzie człowiek czuje się najlepiej, pewnie to prawda. Ja mając wolny dzień wolę wyjść stąd skoro świt i pochodzić po mieście, po galerii czy pójść do znajomych. Nigdy nikomu nie życzę takiego uczucia...Nigdy tak nie miałam...A teraz tak naprawdę to tylko tutaj śpię. Bardzo chciałabym święta spędzić już w nowym miejscu i bardzo głęboko wierzę, że mi się to uda. Najczęściej widuję się z Igą i Majką. Dziewczyny, przy Was chociaż na chwilę zapominam o tym całym burdelu, jaki mam w głowie i nie tylko. Z Oliwią ostatnio bardzo rzadko, ale wiem, że ma swoją rodzinę, pracę i swoje problemy. Nie mam jej tego za złe, że nie ma dla mnie czasu, ale momentami bardzo mi jej brakuje...Wiem, że możemy się nie widzieć miesiąc czy dłużej, ale i tak będziemy rozmawiać ze sobą jakbyśmy widziały się wczoraj...Jednak rozmowy telefoniczne to nie to samo...Widzicie ja jestem takim typem człowieka, który każdemu jest w stanie wiele wybaczyć, wiele znieść, nie żywię urazy do ludzi i czasem niestety zderzam się z tą pieprzoną rzeczywistością dość boleśnie... Opowiem Wam dzisiaj, o co chodzi z "prezentem urodzinowym" i o tym, jaki był mój ostatni tydzień stycznia... No to usiądźcie sobie wygodnie i naparzcie sobie melisy albo odpalcie papierosa i czytajcie...





Po całej aferze z ciążą małolaty nastały bardzo nerwowe dni. Czułam i wiedziałam, że nadal się z nią spotyka, ale moja bezsilność przerastała mój rozum...Wiecie, jak to jest patrzeć na czyjeś łzy, słuchać wyznań miłości, a za chwilę słyszeć, że nie tylko mnie chyba kocha...?! 
Styczeń sobie mijał, aż nadszedł 23 i stało się coś, czego nie spodziewałam się nigdy...Igor pracował tego dnia. Poprzedniego z kolei spotkał się z kolegami i oczywiście z nimi latał...Pamiętam, jak usiadł obok mnie na kanapie, trzymał moją twarz w swoich dłoniach i mówił o tym, jak bardzo mnie kocha, o tym, że się pogubił i sam nie może sobie z tym poradzić. Powtarzał, że muszę być silna, że nie chce mnie krzywdzić, że niedługo to wszystko się skończy.Ostatni tydzień stycznia miał wolny, ostatni raz miał iść do pracy w moje urodziny, a potem już wolne w domu i ze mną. Zapytał mnie wtedy czy ten ostatni tydzień stycznia możemy spędzić tak, jakby w naszym życiu nic złego się nie stało, jakby nie było historii z małolatą itd. Zapytał czy będę umiała tak się zachowywać, a ostatniego dnia usiądziemy i pogadamy i podejmiemy decyzję, co będzie  z nami dalej...Zgodziłam się. Wróćmy do soboty 23 stycznia, bo o tym zaczęłam, a wtrąciłam poprzedni dzień. W sobotę pracował, wieczorem w przerwie pomiędzy zmianami położył się spać, a mnie odwiedziła Łucja. Siedziałyśmy w kuchni, ja miałam zamiar upiec rogaliki, wiedziałam, że on lubi...Wstał chwilę po 21, wypił herbatę, chwilę z nami posiedział i zebrał się do wyjścia...Przy drzwiach mocno mnie pocałował i powiedział, że niedługo wróci...Wiecie ile trwało to niedługo? Prawie 24 godziny... Po godzinie od wyjścia wysłał mi smsa z informacją, że nie mógł powiedzieć mi tego w oczy, ale chce być fair, więc powiadamia mnie, że teraz do domu nie wróci. Kiedy zapytałam o której będzie, napisał, że ok. 1:30... Doskonale wiedziałam dokąd pojechał... Wywaliłam do kosza rogalikowe ciasto i zaczęłam płakać...Łucja mnie pocieszała, jego i małolatę mieszała z błotem, siedziała ze mną bardzo długo...Poprosiłam tylko, żeby obiecał mi, że do niczego nie dojdzie. Obiecał, ale nie do końca wierzyłam, że słowa dotrzyma. Ok. 2:00 po kilkunastu moich telefonach,że on przysnął i że wróci rano...Poczułam się, jakbym mi ktoś w pysk strzelił...Dostałam jakiegoś ataku histerii, Łucja nie wierzyła w to, co się dzieje...Oczywiście o odebraniu przez niego telefonu nie było mowy...Ok. 3:00 odprowadziłam ją do domu, poszłam do sklepu po paczkę papierosów i do rana oczywiście nie zmrużyłam oka...Po 8:00 zadzwoniłam z płaczem do babci, że Igor nie wrócił na noc, byłą wściekła... A ja siedziałam i płakałam i nie mogłam dać sobie rady z własną bezsilnością... Odezwał się ok. 11:00, że zje obiad i wróci...Wiecie, łudziłam się, że może spał w aucie itd., ale oczywiście szybko wyprowadził mnie z błędu...Cały czas jednak utrzymywał, że obietnicy dotrzymał...Znowu kłamał i oszukiwał...Mówił, tak chyba ze strachu, żebym mu walizek na tą wieś nie przywiozła, a byłam tego bliska, babcia chciała tam pojechać i się z nim rozmówić, ale ja naprawdę miałam już dość awantur i krzyków... Po jakimś czasie napisał mi, że do domu wróci ok 16. Oczywiście do domu nie dotarł, telefonu nie odbierał, kiedy napisałam mu, że ja na niego czekam i chcę, żeby wrócił to mi napisał, że tam też jest miło i nie musi wracać do domu...Kurwa siedziałam i płakałam, łeb mi pękał, nic nie jadłam przez cały dzień. To był 24 stycznia...Moje urodziny są 25. Dlatego właśnie mówię, że piękny prezent urodzinowy przygotował dla mnie mężczyzna, z którym chciałam stworzyć prawdziwą rodzinę i mieć dzieci... 








W pewnym momencie, po telefonie od babci, niedoszłej teściowej i Łucji, zebrałam się w sobie, poszłam pod prysznic...Godzinę tam siedziałam. Wyszłam z wyprostowanymi włosami, pełnym makijażem, ładnie ubrana...Uświadomiłam sobie, że kiedy on wróci nie mogę wyglądać, jak kopciuch, nie dlatego,żeby mu się podobać, ale dlatego, żeby zobaczył, że mimo piekła jakie zgotował mi na dzień przed moimi urodzinami, jestem silna i potrafię o siebie zadbać. Ja chyba nawet nie byłam na niego wściekła...Nie miałam na to siły, wypaliłam półtorej paczki papierosów. Igor przyjechał ok 20. Wszedł do domu, wyciągnął do mnie rękę, a ja? Odsunęłam się, a nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- Proszę się rozebrać, iść się wykąpać i te ciuchy wrzucić do prania, natychmiast. Wcześniej nawet mnie nie dotykaj.

- Kicia, jest po 20, jest niedziela, mam włączać pranie? Rano idę do pracy, to może nie wyschnąć...

- Mało mnie to obchodzi. 

- Ok. Zrobię jak powiedziałaś...


Wszedł do łazienki, ja poszłam do kuchni. Chwilę później przyjechał Mateusz. Wiedział doskonale,że Igora nie było całą noc i cały dzień, bo był moją jedyną opcją, jeśli zdecydowałabym się tam pojechać i zostawić tam jego rzeczy. Dacie wiarę, że się wtedy na to zgodził? Powiedział tylko, że musiałabym mu dać na paliwo, bo to spory kawałek drogi od nas, ale to akurat wtedy był najmniejszy problem... Kiedy Igor wyszedł z łazienki i chłopaki zaczęli gadać, przyjechał jeszcze Judasz, popieprzył jakieś tam swoje głupoty i pojechał. Mateusz siedział u nas dość długo. Chłopcy oddali się swoim ulubionym relaksacyjnym rozrywkom, a ja siedziałam w pokoju i oglądałam jakiś film. Kiedy zostaliśmy sami, było już po północy. Igor położył się obok mnie, nie wiem czy na coś liczył czy nie. Miałam to głęboko gdzieś, nie miałam ani ochoty ani  potrzeby na zbliżenia...Wiecie, że poniekąd brzydziłam się go wtedy...?! Chyba trudno mi się dziwić... On sobie chciał sprawdzić, jak to jest w innym domu, obudzić się przy kimś innym... No kurwa śmiech... Laboratorium sobie z moich uczuć i w sumie nie tylko moich stworzył...






Rano pojechał do pracy, przyjechał oczywiście spóźniony, ale nie chciałam się od rana denerwować. Miałam urodziny. Złożył mi życzenia, pocałował, przytulił. Zjedliśmy razem śniadanie, on pojechał do pracy, a ja zaczęłam się szykować, bo dostaliśmy zaproszenie na obiad do babci. Babcia zawsze wiedziała, jak poprawić mi humor i jak do mnie dotrzeć, miłe to było, że tego dnia nie musiałam stać przy garach...Dbała o mnie jak o własną wnuczkę i do końca życia będę jej za to wdzięczna. 

W głowie cały czas piętrzyły się wątpliwości i pytania...Ale ilość urodzinowych życzeń, jakie odebrałam zagłuszała je niesamowicie. Było mi strasznie miło. Były nawet jedne, które chyba zaskoczyły mnie najbardziej, To życzenia od kuzyna Igora. Nie wrzucił mi standardowego "Wszystkiego najlepszego" na fejsbukową tablicę, ale napisał sam od siebie, to nie była jakaś formułka wyklepana, tylko naprawdę szczere i fajne życzenia, aż mi łzy poleciały, jak je przeczytałam. A jak pokazałam Igorowi, to się uśmiechnął i  stwierdził, że Młody mnie lubi, że mamy fajny kontakt. Powiedziałam mu wtedy, że chciałabym, żeby się ułożyło, bo bardzo chcę utrzymywać kontakt...Przytulił mnie. Kiedy od następnego dnia miał wolne, obiecaliśmy sobie, że codziennie będziemy robić sobie jedno zdjęcie, każde z nas miało na kartce wypisać 5 tytułów filmów, jakie kojarzą nam się ze sobą i mieliśmy je obejrzeć. Powtórzył nam się jeden, ten pierwszy i najważniejszy: SZKOŁA UCZUĆ. Obiecaliśmy sobie, że tym filmem zakończymy ten wspólny tydzień. Chyba w czwartek się pokłóciliśmy, bo najpierw po wejściu do domu zastałam go rozmawiającego przez telefon z małolatą, a później jeszcze i oznajmił, że on to następnego dnia musi się z nią spotkać, bo ona ma jakiś problem...Tego już było za dużo. Zrobiłam awanturę, wylałam wszystkie swoje żale, strzeliłam mu w twarz, choć nigdy normalnie bym tego nie zrobiła...On usiadł, wysłuchał, powiedział o swoich wątpliwościach, opowiedział mi wreszcie szczerze o kulisach tego wszystkiego...Bolało, ale tak miała wyglądać ta rozmowa. Po kilkunastu minutach wziął mnie na ręce, zaniósł do salonu, położył na kanapie i włączył film. Jeden z naszych ulubionych: SKYFALL. Szczerze mówiąc to byłą tylko jedna noc, a oboje mieliśmy wrażenie, że wiele zmieniła. Relaks przeplatał się z intensywnymi zbliżeniami cielesnymi, chyba nam obojgu ciągle było mało.Chyba pod wpływem tej długiej rozmowy i postanowienia walki o to wszystko... Nie wiedziałam tak naprawdę, co on jej mówi, mogłam się tylko domyślać. Wstawiałam wspólne zdjęcia na portale, wrzucałam jakieś serduszka, chciałam jej pokazać w ten sposób, że z nią pewnie też nie jest szczery... Dwa dni później, czyli 31 stycznia pojechaliśmy na mecz do kolegów. Wstawiliśmy na instagram kolaż ze zdjęć z całego tygodnia. Po powrocie do domu, postanowiliśmy obejrzeć ostatni film i miło spędzić wieczór. Igor w pewnym momencie poprosił o zastopowanie i przeczytał mi wiadomość od małolaty, w której się z nim...żegna... Odpisał jej, że chce ze mną zostać i tu budować swoje szczęście, podziękował za wspólne chwile... Życzył jej powodzenia i właśnie w tamtym momencie ta historia skończyła się na AMEN... Wtedy byłam pewna, że to już koniec i nie  miałam żadnych wątpliwości... Odetchnęłam, mocno się w niego wtuliłam, po moich policzkach spłynęły łzy, bo chyba adrenalina ze mnie opadła i cały stres ostatniego roku i w spokoju obejrzeliśmy film...Kiedy już leżeliśmy w łóżku, Igor powiedział:

- Kicia, Kochanie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to wszystko mamy za sobą. Będę robił wszystko, żeby każdego dnia być dla Ciebie lepszym, nasze ustalenia z nocnej rozmowy wprowadzamy w życie i wreszcie będzie DOBRZE! Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham i jak bardzo cieszę się, że mogę tu z Tobą być. Już KONIEC tego stresu dla Ciebie, nigdy więcej nie zachowam się w ten sposób. Będę się starał, jak najlepiej będę umiał, żebyś nie żałowała tego, że nadal jesteśmy razem...Kocham Cię jak nikogo nigdy!

- Nigdy więcej nie funduj mi takiej jazdy bez trzymanki, bo już nie wytrzymam...

- Obiecuję i przysięgam!

Tylko się uśmiechnęłam i pozwoliłam mu zrobić ze mną, co chciał...Powiem Wam tylko, że było bardzo miło...

Takie to było moje światełko w tunelu...


Wtedy jeszcze ten sens widziałam, bo...o tym opowiem w następnym poście!
CDN :)
Pozdrawiam :)
PRM :)

sobota, 1 października 2016

Styczeń...pełen kłamstwa i bólu...

Wiem, że ostatni post skończyłam na świętach, ale zasadniczo w grudniu nie działo się już nic, o czym chciałabym tu pisać. Owszem były wielkie wyznania miłości, ale kłamstwa też.  Jesteście pewni ciekawi, jak spędzaliśmy Sylwestra...No cóż. Tak w skrócie. Zostaliśmy zaproszeni do Kai i jej ówczesnego chłopaka. Zapowiadało się fajnie, wesoło, mimo iż Igor w sylwestra pracował. Zawiózł mnie do w/w znajomych i pojechał odwieźć ostatnich pacjentów. Ja, święcie przekonana, że wróci po 22, dobrze się bawiłam, nie przejmowałam niczym. Dopiero po 23 sięgnęłam po telefon i postanowiłam do niego zadzwonić, bo nadal go nie było. Oczywiście telefon milczał. Wiecie, o której przyjechał? 23.45...Oczywiście miał jakieś głupie wytłumaczenie, że niby coś się z autem stało. Jak zawsze myślał, że to łyknęłam...Nie chciałam psuć nikomu humoru, swój już miałam wystarczająco zjebany... Jak zawsze o północy mocno mnie przytulił, głęboko spojrzał w oczy, pocałował i powiedział:

- Kicia, mam nadzieję, że ten rok będzie dla nas lepszy i że następnego sylwestra spędzimy z naszym potomkiem ( tak postanowiliśmy starać się o dziecko). Bardzo Cie kocham Żono Ty Moja i strasznie się cieszę, że udało mi się zdążyć do północy, żeby te chwile spędzić z Tobą, z kobietą mojego życia...

Popłynęły mi łzy. Nie ze wzruszenia, po prostu wiedziałam, dlaczego tak późno przyjechał, wiedziałam, że był u małolaty, że kłamie...Tak łatwo mu to przychodziło. Nawet nie chciałam usiąść na jego kolanach do wspólnego zdjęcia, byłam tak zła, że szkoda gadać. Pytał o co mi chodzi, czemu się tak zachowuje... Kurwa czy on naprawdę nie widział i nie zdawał sobie sprawy, że ja wiem, co on wyprawia?! Źle się czułam, chciałam wyjść. Jak wyszliśmy, to postanowiłam, że pojedziemy jeszcze do Majki i jej narzeczonego, bo siedzieli sami w domu. Po drodze mała awanturka, bo przecież jak to stwierdził Mój Luby znowu mam muchy w nosie i zachowuje się skandalicznie, bo on przecież nic nie robi, a ja mam znowu problem...Eh już nie chciałam się kłócić...przemilczałam, choć nie powinnam. Po powrocie do domu położyłam się spać, Igor w Nowy Rok też pracował. Oczywiście wziął nawet popołudniową zmianę...i znowu pojechał do niej... Ale najgorsze przyszło następnego dnia...





Kolejnego dnia Igor też pracował. Ok. 15 zadzwonił do mnie. Czułam, że coś jest nie tak! I usłyszałam:

- Kicia, spakuj mnie albo sam się spakuję, jak przyjadę na przerwę do domu.
- Co Ty pierdolisz?!
- Julka, nie mogę z Tobą mieszkać, bo...bo...bo ona chyba jest ze mną w ciąży...

Grunt usunął się spod moich nóg. Czułam się, jakbym dostała po pysku i nawet nie wiedziałam za co... No to się rok zaczął...Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Rozpłakałam się. On też. Rozłączyłam się. Zapytałam czy chce tego dziecka, w odpowiedzi dostałam smsa:
" Dzisiaj pierwszy raz od dawna się modliłem. O to żeby nie była w ciąży.Jeśli będzie moje, to jakie mam wyjście?"
Odpisałam krótko: "Ona nie jest w ciąży!"

Wpadłam w histerię i szał jednocześnie. Zadzwoniłam do Denisa. Był ze swoją dziewczyną. Przyjechali po kilkunastu minutach. Zadzwonił mój telefon. To była ona...Rozhisteryzowana, że on wiecznie przyjeżdża, że nic się między nimi nie zmieniło, że cały czas łączy ich seks no i nie tylko, bo on jej miłość wyznaje itd...To była krótka rozmowa. Nie chciałam wierzyć, że to wszystko prawda...Igor zapierał się,że to nieprawda, że ona mnie nienawidzi i zrobi wszystko,żeby mnie zniszczyć...Powiedział, że przespał się z nią jakoś miesiąc czy dwa wcześniej...Ale kurwa jakim prawem?! Stwierdził, że to była chwila słabości...Do jego przyjazdu do domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca...Wyłam jak idiotka... Po wyjściu Denisa i jego dziewczyny trochę się uspokoiłam i....zabrałam za zrobienie jakiegoś obiadu...Jak myślę o tym teraz, to dociera do mnie, jak bardzo chciałam mu wierzyć, jak bardzo byłam głupia wtedy, chcąc to wszystko ratować...Po raz kolejny zawiódł, zranił do granic, ale okazało się, że byłam w stanie znieść jeszcze więcej tych pierdolonych upokorzeń. Kiedy wrócił, nie wiedziałam, co robić...Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy i odpowiedział tylko na jedno pytanie: DLACZEGO?!...Wiecie, co zrobił? Uklęknął przede mną w przedpokoju, rozpłakał się i w kółko powtarzał jedno słowo: PRZEPRASZAM...Płakałam razem z nim i zastanawiałam się, co się kurwa dzieje z moim życiem. Dlaczego tak dostaje po dupie, dlaczego ktoś, dla kogo byłam w stanie zrobić wszystko, naprawdę wszystko tak mocno mnie rani...Wtedy jeszcze myślałam, że te jego łzy były szczere, teraz daleka jestem od takiego myślenia...
Nawet nie wiecie, jak bardzo bolało... Nie chciałam nikomu o tym mówić, bo wiedziałam, że rozpęta się piekło. A najlepsze było to, że nawet Denis uważał, że to niemożliwe, bo nawet jemu Igor mówił, że nic nigdy więcej z nią...Chyba właśnie to dawało mi nadzieję, na to że ona gra nieczysto, ale z drugiej strony ciąża nie bierze się z powietrza...





Przez kilka następnych dni wierzyłam, że to nieprawda. Okazało się, że ona nie jest w ciąży. Dostał kolejną szansę, choć nie powinien. Ale czasu nie cofnę inie zmienię tego, jak się wtedy zachowałam. Między nami bywało różnie, choć bardzo starał się, żeby było jak najlepiej. Ale nie na długo...Tydzień później zamiast wrócić po 22, przyjechał o.....2 w nocy... Zanim pojechał odwieźć wieczorną zmianę zawiózł mnie do Majki i miał tam po mnie wrócić. Pisałam, dzwoniłam...Wiedziałam, gdzie jest, byłam pewna, ale mimo wszystko gdzieś w głębi miałam nadzieję, że się mylę. Pogoda była fatalna...Śnieg padał cały dzień, drogi były w fatalnym stanie...Majka też zaczęła się denerwować, że coś mogło się stać. Wiecie, co było najgorsze? Że chyba wolałabym się dowiedzieć, że coś się stało, bo wiedziałabym wtedy, że przynajmniej mnie nie okłamał...Chciałam nawet pojechać tam, gdzie spodziewałam się go spotkać, ale Majka bała się jechać w takich warunkach. Nie mam pretensji ani żalu, rozumiem to i szanuje. O 1.30 zadzwonił i powiedział, że jak odwiózł ostatnią pacjentkę, to.....zasnął. Rzekomo bardzo źle się czuł i musiał się zdrzemnąć...No kurwa! Do cholery jasnej, naprawdę myślał, że ja to łykam?! Byłam tak zmęczona tym wszystkim, że nie miałam nawet siły się z nim kłócić... Nie wiem czy on testował moją tolerancję, ale kurwa gratuluję mu serdecznie, bo doprowadził mnie do psychicznej ruiny! Znowu wróciły dni pełne szarości, smutku i łez...Byłam jak kukła. Bez uśmiechu, wiecznie w złym humorze, obojętna i zimna...Wiecie, co mi kiedyś powiedział? Że takim zachowaniem sama wpycham go w jej ramiona...Kompletnie nie widział w sobie winy, nie wiem, co sobie myślał, ale odnosiłam wrażenie, że on chyba sumienia nie ma...Zadawał mi tyle bólu, że teraz zastanawiam się, jak ja właściwie to zniosłam... W okolicach połowy stycznia miał kilka dni wolnego. Postanowiliśmy jechać na kilka dni do Babci, takie ferie sobie zrobiliśmy. Igor stwierdził, że powinnam odpocząć, że tam będzie nam najlepiej. Tam jak zawsze. Ciepło rodzinne, długie rozmowy z Babcią, po prostu inny świat. Odpoczywałam psychicznie i to niesamowicie. Ta kobieta jest do tej pory dla mnie, jak moja prawdziwa Babcia i chyba kocham ją, jakby naprawdę nią była. Możecie myśleć, co chcecie na ten temat, ale po prostu tak jest. Razem gotowałyśmy, ale poza tym nie robiłam nic, miałam odpoczywać, nawet nie wiedziałam, że Babcia tak się ucieszy z naszej kilkudniowej wizyty. Wieczorami piliśmy winko, rozmawialiśmy o weselu, o tym że poważnie myślimy o dziecku i na różne inne mniej lub bardziej poważne tematy. I wiecie, w kółko nazywał mnie swoją żoną, był wprost idealny...Taki jak wtedy latem...Ale jak zawsze musiał przyjść moment, że wszystko się koncertowo spierdoliło...




Na dzisiaj to chyba na tyle. Płaczę, kiedy sobie to przypominam, ale styczniowe apogeum jego odpierdalania było dopiero przede mną. Nadchodziły również moje urodziny. Nie oczekiwałam prezentu, bo wiedziałam, że z kasą jest kiepsko i najzwyczajniej w świecie on nie ma pieniędzy, ale to co się stało w weekend poprzedzający moje urodziny był chyba najgorszym z możliwych scenariuszy...o tym już w następnym poście!
CDN.
Pozdrawiam.
PRM :)