niedziela, 9 października 2016

Światełko w tunelu?...

W moim życiu ostatnio bardzo wiele się dzieje. Coś Wam powiem. Miałam ostatnio trochę mniej pracy, więcej czasu wolnego. Mogłam ten czas spędzić w domu, wysprzątać chałupę na błysk, posiedzieć w cieple, pooglądać filmy czy zaprosić znajomych...Wiecie czemu tego nie zrobiłam?! Bo siedzenie w tym mieszkaniu doprowadza mnie do szału. To nie jest dom, to tylko cztery puste ściany, a siedzenie tutaj jest dla mnie karą i udręką. Nie chcę tu mieszkać, chcę sprzedać to mieszkanie jak najszybciej i kupić coś innego. Wszystko tutaj przypomina mi jego...Śpię na jednej połowie łóżka, bo jak tylko przesunę się na drugą, to się budzę i znowu dociera do mnie, że jestem tu sama. Muszę zmienić otoczenie, wiem, że w innym mieszkaniu będzie mi lepiej, bo nic nie będzie mi go przypominać. Może wtedy będę mogła nazwać to domem...Mówią,że dom jest tam, gdzie człowiek czuje się najlepiej, pewnie to prawda. Ja mając wolny dzień wolę wyjść stąd skoro świt i pochodzić po mieście, po galerii czy pójść do znajomych. Nigdy nikomu nie życzę takiego uczucia...Nigdy tak nie miałam...A teraz tak naprawdę to tylko tutaj śpię. Bardzo chciałabym święta spędzić już w nowym miejscu i bardzo głęboko wierzę, że mi się to uda. Najczęściej widuję się z Igą i Majką. Dziewczyny, przy Was chociaż na chwilę zapominam o tym całym burdelu, jaki mam w głowie i nie tylko. Z Oliwią ostatnio bardzo rzadko, ale wiem, że ma swoją rodzinę, pracę i swoje problemy. Nie mam jej tego za złe, że nie ma dla mnie czasu, ale momentami bardzo mi jej brakuje...Wiem, że możemy się nie widzieć miesiąc czy dłużej, ale i tak będziemy rozmawiać ze sobą jakbyśmy widziały się wczoraj...Jednak rozmowy telefoniczne to nie to samo...Widzicie ja jestem takim typem człowieka, który każdemu jest w stanie wiele wybaczyć, wiele znieść, nie żywię urazy do ludzi i czasem niestety zderzam się z tą pieprzoną rzeczywistością dość boleśnie... Opowiem Wam dzisiaj, o co chodzi z "prezentem urodzinowym" i o tym, jaki był mój ostatni tydzień stycznia... No to usiądźcie sobie wygodnie i naparzcie sobie melisy albo odpalcie papierosa i czytajcie...





Po całej aferze z ciążą małolaty nastały bardzo nerwowe dni. Czułam i wiedziałam, że nadal się z nią spotyka, ale moja bezsilność przerastała mój rozum...Wiecie, jak to jest patrzeć na czyjeś łzy, słuchać wyznań miłości, a za chwilę słyszeć, że nie tylko mnie chyba kocha...?! 
Styczeń sobie mijał, aż nadszedł 23 i stało się coś, czego nie spodziewałam się nigdy...Igor pracował tego dnia. Poprzedniego z kolei spotkał się z kolegami i oczywiście z nimi latał...Pamiętam, jak usiadł obok mnie na kanapie, trzymał moją twarz w swoich dłoniach i mówił o tym, jak bardzo mnie kocha, o tym, że się pogubił i sam nie może sobie z tym poradzić. Powtarzał, że muszę być silna, że nie chce mnie krzywdzić, że niedługo to wszystko się skończy.Ostatni tydzień stycznia miał wolny, ostatni raz miał iść do pracy w moje urodziny, a potem już wolne w domu i ze mną. Zapytał mnie wtedy czy ten ostatni tydzień stycznia możemy spędzić tak, jakby w naszym życiu nic złego się nie stało, jakby nie było historii z małolatą itd. Zapytał czy będę umiała tak się zachowywać, a ostatniego dnia usiądziemy i pogadamy i podejmiemy decyzję, co będzie  z nami dalej...Zgodziłam się. Wróćmy do soboty 23 stycznia, bo o tym zaczęłam, a wtrąciłam poprzedni dzień. W sobotę pracował, wieczorem w przerwie pomiędzy zmianami położył się spać, a mnie odwiedziła Łucja. Siedziałyśmy w kuchni, ja miałam zamiar upiec rogaliki, wiedziałam, że on lubi...Wstał chwilę po 21, wypił herbatę, chwilę z nami posiedział i zebrał się do wyjścia...Przy drzwiach mocno mnie pocałował i powiedział, że niedługo wróci...Wiecie ile trwało to niedługo? Prawie 24 godziny... Po godzinie od wyjścia wysłał mi smsa z informacją, że nie mógł powiedzieć mi tego w oczy, ale chce być fair, więc powiadamia mnie, że teraz do domu nie wróci. Kiedy zapytałam o której będzie, napisał, że ok. 1:30... Doskonale wiedziałam dokąd pojechał... Wywaliłam do kosza rogalikowe ciasto i zaczęłam płakać...Łucja mnie pocieszała, jego i małolatę mieszała z błotem, siedziała ze mną bardzo długo...Poprosiłam tylko, żeby obiecał mi, że do niczego nie dojdzie. Obiecał, ale nie do końca wierzyłam, że słowa dotrzyma. Ok. 2:00 po kilkunastu moich telefonach,że on przysnął i że wróci rano...Poczułam się, jakbym mi ktoś w pysk strzelił...Dostałam jakiegoś ataku histerii, Łucja nie wierzyła w to, co się dzieje...Oczywiście o odebraniu przez niego telefonu nie było mowy...Ok. 3:00 odprowadziłam ją do domu, poszłam do sklepu po paczkę papierosów i do rana oczywiście nie zmrużyłam oka...Po 8:00 zadzwoniłam z płaczem do babci, że Igor nie wrócił na noc, byłą wściekła... A ja siedziałam i płakałam i nie mogłam dać sobie rady z własną bezsilnością... Odezwał się ok. 11:00, że zje obiad i wróci...Wiecie, łudziłam się, że może spał w aucie itd., ale oczywiście szybko wyprowadził mnie z błędu...Cały czas jednak utrzymywał, że obietnicy dotrzymał...Znowu kłamał i oszukiwał...Mówił, tak chyba ze strachu, żebym mu walizek na tą wieś nie przywiozła, a byłam tego bliska, babcia chciała tam pojechać i się z nim rozmówić, ale ja naprawdę miałam już dość awantur i krzyków... Po jakimś czasie napisał mi, że do domu wróci ok 16. Oczywiście do domu nie dotarł, telefonu nie odbierał, kiedy napisałam mu, że ja na niego czekam i chcę, żeby wrócił to mi napisał, że tam też jest miło i nie musi wracać do domu...Kurwa siedziałam i płakałam, łeb mi pękał, nic nie jadłam przez cały dzień. To był 24 stycznia...Moje urodziny są 25. Dlatego właśnie mówię, że piękny prezent urodzinowy przygotował dla mnie mężczyzna, z którym chciałam stworzyć prawdziwą rodzinę i mieć dzieci... 








W pewnym momencie, po telefonie od babci, niedoszłej teściowej i Łucji, zebrałam się w sobie, poszłam pod prysznic...Godzinę tam siedziałam. Wyszłam z wyprostowanymi włosami, pełnym makijażem, ładnie ubrana...Uświadomiłam sobie, że kiedy on wróci nie mogę wyglądać, jak kopciuch, nie dlatego,żeby mu się podobać, ale dlatego, żeby zobaczył, że mimo piekła jakie zgotował mi na dzień przed moimi urodzinami, jestem silna i potrafię o siebie zadbać. Ja chyba nawet nie byłam na niego wściekła...Nie miałam na to siły, wypaliłam półtorej paczki papierosów. Igor przyjechał ok 20. Wszedł do domu, wyciągnął do mnie rękę, a ja? Odsunęłam się, a nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- Proszę się rozebrać, iść się wykąpać i te ciuchy wrzucić do prania, natychmiast. Wcześniej nawet mnie nie dotykaj.

- Kicia, jest po 20, jest niedziela, mam włączać pranie? Rano idę do pracy, to może nie wyschnąć...

- Mało mnie to obchodzi. 

- Ok. Zrobię jak powiedziałaś...


Wszedł do łazienki, ja poszłam do kuchni. Chwilę później przyjechał Mateusz. Wiedział doskonale,że Igora nie było całą noc i cały dzień, bo był moją jedyną opcją, jeśli zdecydowałabym się tam pojechać i zostawić tam jego rzeczy. Dacie wiarę, że się wtedy na to zgodził? Powiedział tylko, że musiałabym mu dać na paliwo, bo to spory kawałek drogi od nas, ale to akurat wtedy był najmniejszy problem... Kiedy Igor wyszedł z łazienki i chłopaki zaczęli gadać, przyjechał jeszcze Judasz, popieprzył jakieś tam swoje głupoty i pojechał. Mateusz siedział u nas dość długo. Chłopcy oddali się swoim ulubionym relaksacyjnym rozrywkom, a ja siedziałam w pokoju i oglądałam jakiś film. Kiedy zostaliśmy sami, było już po północy. Igor położył się obok mnie, nie wiem czy na coś liczył czy nie. Miałam to głęboko gdzieś, nie miałam ani ochoty ani  potrzeby na zbliżenia...Wiecie, że poniekąd brzydziłam się go wtedy...?! Chyba trudno mi się dziwić... On sobie chciał sprawdzić, jak to jest w innym domu, obudzić się przy kimś innym... No kurwa śmiech... Laboratorium sobie z moich uczuć i w sumie nie tylko moich stworzył...






Rano pojechał do pracy, przyjechał oczywiście spóźniony, ale nie chciałam się od rana denerwować. Miałam urodziny. Złożył mi życzenia, pocałował, przytulił. Zjedliśmy razem śniadanie, on pojechał do pracy, a ja zaczęłam się szykować, bo dostaliśmy zaproszenie na obiad do babci. Babcia zawsze wiedziała, jak poprawić mi humor i jak do mnie dotrzeć, miłe to było, że tego dnia nie musiałam stać przy garach...Dbała o mnie jak o własną wnuczkę i do końca życia będę jej za to wdzięczna. 

W głowie cały czas piętrzyły się wątpliwości i pytania...Ale ilość urodzinowych życzeń, jakie odebrałam zagłuszała je niesamowicie. Było mi strasznie miło. Były nawet jedne, które chyba zaskoczyły mnie najbardziej, To życzenia od kuzyna Igora. Nie wrzucił mi standardowego "Wszystkiego najlepszego" na fejsbukową tablicę, ale napisał sam od siebie, to nie była jakaś formułka wyklepana, tylko naprawdę szczere i fajne życzenia, aż mi łzy poleciały, jak je przeczytałam. A jak pokazałam Igorowi, to się uśmiechnął i  stwierdził, że Młody mnie lubi, że mamy fajny kontakt. Powiedziałam mu wtedy, że chciałabym, żeby się ułożyło, bo bardzo chcę utrzymywać kontakt...Przytulił mnie. Kiedy od następnego dnia miał wolne, obiecaliśmy sobie, że codziennie będziemy robić sobie jedno zdjęcie, każde z nas miało na kartce wypisać 5 tytułów filmów, jakie kojarzą nam się ze sobą i mieliśmy je obejrzeć. Powtórzył nam się jeden, ten pierwszy i najważniejszy: SZKOŁA UCZUĆ. Obiecaliśmy sobie, że tym filmem zakończymy ten wspólny tydzień. Chyba w czwartek się pokłóciliśmy, bo najpierw po wejściu do domu zastałam go rozmawiającego przez telefon z małolatą, a później jeszcze i oznajmił, że on to następnego dnia musi się z nią spotkać, bo ona ma jakiś problem...Tego już było za dużo. Zrobiłam awanturę, wylałam wszystkie swoje żale, strzeliłam mu w twarz, choć nigdy normalnie bym tego nie zrobiła...On usiadł, wysłuchał, powiedział o swoich wątpliwościach, opowiedział mi wreszcie szczerze o kulisach tego wszystkiego...Bolało, ale tak miała wyglądać ta rozmowa. Po kilkunastu minutach wziął mnie na ręce, zaniósł do salonu, położył na kanapie i włączył film. Jeden z naszych ulubionych: SKYFALL. Szczerze mówiąc to byłą tylko jedna noc, a oboje mieliśmy wrażenie, że wiele zmieniła. Relaks przeplatał się z intensywnymi zbliżeniami cielesnymi, chyba nam obojgu ciągle było mało.Chyba pod wpływem tej długiej rozmowy i postanowienia walki o to wszystko... Nie wiedziałam tak naprawdę, co on jej mówi, mogłam się tylko domyślać. Wstawiałam wspólne zdjęcia na portale, wrzucałam jakieś serduszka, chciałam jej pokazać w ten sposób, że z nią pewnie też nie jest szczery... Dwa dni później, czyli 31 stycznia pojechaliśmy na mecz do kolegów. Wstawiliśmy na instagram kolaż ze zdjęć z całego tygodnia. Po powrocie do domu, postanowiliśmy obejrzeć ostatni film i miło spędzić wieczór. Igor w pewnym momencie poprosił o zastopowanie i przeczytał mi wiadomość od małolaty, w której się z nim...żegna... Odpisał jej, że chce ze mną zostać i tu budować swoje szczęście, podziękował za wspólne chwile... Życzył jej powodzenia i właśnie w tamtym momencie ta historia skończyła się na AMEN... Wtedy byłam pewna, że to już koniec i nie  miałam żadnych wątpliwości... Odetchnęłam, mocno się w niego wtuliłam, po moich policzkach spłynęły łzy, bo chyba adrenalina ze mnie opadła i cały stres ostatniego roku i w spokoju obejrzeliśmy film...Kiedy już leżeliśmy w łóżku, Igor powiedział:

- Kicia, Kochanie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to wszystko mamy za sobą. Będę robił wszystko, żeby każdego dnia być dla Ciebie lepszym, nasze ustalenia z nocnej rozmowy wprowadzamy w życie i wreszcie będzie DOBRZE! Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham i jak bardzo cieszę się, że mogę tu z Tobą być. Już KONIEC tego stresu dla Ciebie, nigdy więcej nie zachowam się w ten sposób. Będę się starał, jak najlepiej będę umiał, żebyś nie żałowała tego, że nadal jesteśmy razem...Kocham Cię jak nikogo nigdy!

- Nigdy więcej nie funduj mi takiej jazdy bez trzymanki, bo już nie wytrzymam...

- Obiecuję i przysięgam!

Tylko się uśmiechnęłam i pozwoliłam mu zrobić ze mną, co chciał...Powiem Wam tylko, że było bardzo miło...

Takie to było moje światełko w tunelu...


Wtedy jeszcze ten sens widziałam, bo...o tym opowiem w następnym poście!
CDN :)
Pozdrawiam :)
PRM :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz