środa, 15 czerwca 2016

Świąteczna gorączka :)

Na samym początku przepraszam, że tak długo musieliście czekać na nowego posta. Postaram się,żeby więcej taka sytuacja nie miała miejsca. A teraz do rzeczy. Dzisiejsza notka będzie o pierwszych świętach w nowym, wspólnym domu. Mimo, że w tamtym czasie nie było tu jeszcze wielu ozdób, naczyń czy sztućców, to był to dla nas nasz nowy, wspólny  dom. Wyobraźcie sobie, że cały ten grudniowy sajgon tak mnie pochłonął, że zapomniałam kupić choinkę!! Tu pojawia się pytanie, co na to Igor...a no nic...Jemu chyba było obojętne czy będziemy mieli choinkę czy nie, czy powieszę na niej bombki czy pisanki wielkanocne. Zawsze  twierdził, że to tylko szczegóły. Na szczęście pojawiła się choinka, co prawda miała tak cieniutkie gałązki, że nie potrafiła utrzymać bombek, dlatego przystroiłam ją wyłącznie lampeczkami i łańcuchami, a bombki położyłam pod choinką. Wyglądały trochę jak jaja na kurzej grzędzie. Nie było to ważne. Mimo wielkiego zmęczenia, święta zawsze wlewają we mnie dodatkowe pokłady energii, niesamowicie wzruszają i sprawiają, że nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Zatem do sedna.


Zawsze tematem spornym była wigilia. Od kilku lat spędzaliśmy święta wspólnie. Jednego dnia z moją rodziną, drugiego z jego. Jeśli chodzi o wigilię, to powstawał problem, bo Igor i jego rodzice wraz bratem zwykle wyjeżdżali na ten jeden dzień do bliskiej rodziny mieszkającej w innym mieście. Z tego też powodu często wigilię spędzaliśmy osobno. Kiedy razem zamieszkaliśmy, obiecaliśmy sobie, że wigilia 2014 będzie ostatnią, jaką spędzimy osobno. Przyszedł wreszcie ten dzień i wyobraźcie sobie,że mogłam nawet się wyspać! Całe 4 godziny snu! W tamtym czasie jak cała noc! Oczywiście wstaliśmy rano, Igor jeszcze szedł do pracy, dlatego zjedliśmy wspólnie śniadanie, on wyszedł, a ja wybyłam na ostatnie zakupy, szybkie spotkanie z Oliwią, a po powrocie zabrałam się za gotowanie i pieczenie. I tu nasuwa się pytanie: kiedy byłam u fryzjera? a u kosmetyczki? Kobiety przed świętami dostają pierdolca na tym tle, ja nie miałam na to czasu. Włosy farbowała mi Oliwia, a jedynym zabiegiem kosmetycznym na jaki się zdecydowałam, była regulacja brwi i usunięcie wąsika. Na paznokcie, rzęsy czy opaleniznę nie miałam czasu. Igor wrócił do domu jakoś po 13 z pracy i od wejścia zapytał mnie:

- Kicia! a czemu w tej kuchni taki burdel? Czy moja koszula już wyprasowana? A w ogóle to czemu Ty jeszcze w proszku?! Znowu cały dzień zleciał na niczym?!

Cierpliwie i w milczeniu weszłam z nim do kuchni, pokazałam tony zakupów, jakie tego dnia przytaszczyłam do domu, niedomykającą się lodówkę, ciasto w piekarniku i jakieś pyszności w garnkach na kuchni. Następnie przeszliśmy do pokoju, w którym cała podłoga zapierdolona była zapakowanymi już prezentami, ale również papierem świątecznym, kawałkami taśmy i różnymi pierdołami związanymi z pakowaniem prezentów. I tu usłyszałam:

- No kurwa! Nie mogłaś tego  posprzątać?! Ja pierdolę siedzisz w domu, więc w czym problem?! 

Jak zapytałam czy mam sobie jeszcze miotłę w dupę wsadzić, żeby  moje bieganie między kuchnią a pokojem było bardziej owocne, to chyba dotarło do niego,że przegiął. Padło słowo "przepraszam", buziak i propozycja:

-Kicia, ja to głodny jestem, ale nie bardzo jest co jeść, a poza tym nie mam ochoty na nic świątecznego, więc pojedźmy do McDonalds! Serwują moją ulubioną kanapkę zbójecką, no jedźmy!

Wiecie, nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć mojej reakcji, ale chyba opadło mi wszystko, co tylko mogło...Pomyślałam jednak: Kurwa, kobito! Zaprosił Cię na obiad, powinnaś skakać pod sufit! Z uwagi na wigilijny post, ja zdecydowałam się tylko na frytki, Igor natomiast pochłaniał swoją ulubioną kanapkę. W tej wizycie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że konsumpcja odbywała się w aucie w trakcie jazdy, bo nie było czasu na nic innego. 

Po kolacji wigilijnej mnie przywieźli do domu rodzice, Igora jeszcze nie było, spodziewałam się, że wróci w okolicach północy. Ja natomiast jak tylko wróciłam do domu...zabrałam się za robienie ciasta i dwóch sałatek. Mój luby nie wyobrażał sobie świąt bez gyrosa i 3bita. Dlatego zamiast usiąść przed telewizorkiem, wyciągnąć nóżki i zająć się oglądaniem "To właśnie miłość", to zabrałam się za kuchenne rewolucje i jeszcze dotrzymywałam towarzystwa koledze, z którym umówił się Igor i odwiedził nas w wigilię po 23. Ów kolega znany był z tego,że...miał duży problem z higieną. Ależ jakie było moje zdziwienie, jak tego dnia nie czułam smrodu skarpet i potu?! Święta to jednak magiczny czas dla każdego! Ok 1 w nocy wrócił Igor. Kolega wyciągnął piwko, usiedli przed TV. Owszem kuchnię też odwiedzili:

-Kicia, długo jeszcze?! Bo chcemy zapalić, a tu się nie ma jak ruszyć, bo straszny bałagan zrobiłaś! Musisz w ogóle robić to teraz?! 




Jak już skończyłam w kuchni, w łazience i postanowiłam pójść do sypialni, przebrać się (bo o dziwo udało mi się kupić w ostatniej chwili fajną haleczkę), napisać sms do Igora, żeby delikatnie spławił kolegę, żebyśmy wreszcie mogli zająć się sobą, to nie wiem nawet kiedy to nastąpiło, ale mój organizm chyba wreszcie powiedział DOŚĆ! Zasnęłam z telefonem w ręce, nawet nie wiedziałam, w którym momencie. Obudziłam się jakoś w okolicach 3:30, jak Igor wychodził z kolegą z domu. Wiecie po co? A no bo dwóch innych kolegów zaniemogło i trzeba było jechać z drugiego końca miasta taksówką, żeby udzielić im pomocy i zawieźć do domu. Jak nie raz powtarzam, są rzeczy ważne i ważniejsze. Oczywiście nie miałam prawa mieć pretensji, bo przecież zasnęłam i olałam wszystko...Powiem Wam jednak, że pozostałe dwa dni świąt upłynęły ciepło, miło, rodzinnie i bardzo ROMANTYCZNIE, Z ukochanym, naszymi najbliższymi, w doskonałej atmosferze, przy pełnej akceptacji...Poranny seks, wspólne śniadania, zero pretensji, ciepłe słówka, wyznania miłości i naprawdę duża pomoc w jakiś obowiązkach domowych, które mimo świąt trzeba było wykonywać :) Drugiego dnia świąt późnym wieczorem otworzyliśmy wino, wypiliśmy po lampce i udaliśmy się do sypialni. Wszystko było inne niż zwykle. Nawet On i jego słowa i zachowanie wobec mnie. Szkoda, że nie mogło tak być zawsze. Usłyszałam, że to były piękne święta i to również moja zasługa. Dziękuję, że potrafiłeś to docenić, nawet późno, ale zawsze. Jak zwykle w takich sytuacjach, w tamtej chwili też się popłakałam i mocno do niego przytuliłam, nie mówił jak zawsze,że ubrudzę mu koszulę tuszem do rzęs albo posmarkam, w tamtej chwili mocno mnie przytulił, powiedział, że bardzo mnie kocha i że jestem niesamowita, bo sama dałam ze wszystkim radę, z zakupami, porządkami, gotowaniem i całą resztą obowiązków. Obiecał mi, że każde święta będą dla nas piękniejsze i nigdy już nie rozdzielimy się w wigilię. Uwierzyłam. Jak zawsze niepotrzebnie.

Święta są magiczne! I nie wiem, co na niego tak wpłynęło. Może widok tych wszystkich pyszności, może prezentów, a może mój widok: nie wyglądałam jak śpiąca królewna wtedy w noc wigilijną, wyszło ze mnie zmęczenie, zasnęłam (w pełnym makijażu i fajnej koszulce), ale może właśnie wtedy zrozumiał, jak wiele wysiłku mnie to wszystko kosztowało i docenił. Nie wiem. Nigdy o to nie pytałam. Ważne było dla mnie, że sprawił mi fajny prezent na święta: traktował mnie tak, jak prawdziwy kochający mężczyzna. Nie dostałam żadnego prezentu, z resztą w ciągu tych wszystkich naszych lat dostałam chyba 2 lub 3 razy cokolwiek pod choinkę od mojego lubego,ale jak to ja nigdy nie wymagałam, nie miałam pretensji i cieszyłam się każdą wspólną chwilą! Nie jest ważne, jak spędzicie święta, ale z kim. Ważne jest, żeby magię świąt przenieść na każdy zwykły, powszedni dzień, żeby się SZANOWAĆ, POMAGAĆ sobie wzajemnie, WSPIERAĆ się wzajemnie, ale nie tylko w trudnych momentach, tylko ZAWSZE i mocno mocno KOCHAĆ! Pamiętajcie o sobie każdego dnia i w każdej minucie :) I mówcie sobie jak bardzo jesteście dla siebie ważni, bo Wasza druga połówka zasługuje, żeby mieć świadomość tego, jak musi być wyjątkowa skoro dzielicie z nią życie:)   Pozdrawiam. PRM :)