środa, 6 lipca 2016

Walentynki i inne pierdoły...

No dobra...Nadszedł dzień, którego wyczekuje przynajmniej 50% kobiet będących w związkach. Tu po raz kolejny Was zaskoczę. Ja niestety jestem w mniejszości. Walentynki to dla mnie dzień jak każdy inny. Nigdy nie lubiłam tego dnia chodzić do kina czy restauracji, bo nie lubię tej sztucznej walentynkowej atmosfery...Wychodzę z założenia, że każdego dnia powinniśmy okazywać sobie uczucia i w jakiś sposób dopieszczać swoje związki. W tym akurat względzie ja, Oliwia, Igor i Piotrek byliśmy zgodni. Nasze walentynkowe wyjście do kina było czystym przypadkiem. Po kinie chcieliśmy jeszcze gdzieś pójść, a z uwagi na to, że nasi panowie w Walentynki mieli poranną zmianę, nie mogliśmy wyskoczyć sobie gdzieś dzień wcześniej, ażeby uniknąć tych dzikich zakochanych tłumów, stąd kino i seans, którego za cholerę nie mogłyśmy odpuścić, wypadł nam 14 lutego 2015...



 Od rana miałam wyśmienity humor i kompletnie na bok odrzuciłam myśli o zdradzie. Żyłam tym dniem, tym wieczorem, spotkaniem z najbliższymi przyjaciółmi. Wiedziałam, że ten wieczór musi należeć do udanych! Szykowałam się chyba ze 2 godziny, długo jak nigdy...Nawet usłyszałam kilka komplementów od Igora, to było miłe, cała byłam w skowronkach... Zatem oboje zwarci i gotowi wyszliśmy z domu i udaliśmy się do Oliwii i Piotrka. Mieli iść z nami jeszcze ich znajomi, ale to w tym momencie nie jest na tyle ważne, żeby się o tym rozpisywać. Już pierwszy tekst, który mnie rozpierdolił, ale oczywiście wtedy był dla mnie śmieszny i mnie rozbawił, a może powinien zażenować, brzmiał mnie więcej tak:

Igor: Kurwa! Kicia, ale ze mnie idiota...Nie wziąłem karty z domu, chciałem Ci kupić jakiegoś kwiatka, żeby sprawić Ci przyjemność, no ale nie wziąłem tej jebanej karty...
Ja: (śmiech) Nic nie szkodzi. Kupisz innym razem, wszystko jest jak być powinno.

Gówno było jak być powinno! Ale przecież nie wymagałam, nie oczekiwałam gwiazdki z nieba (choć paradoksalnie kiedyś dostałam, ale o tym innym razem), dlatego nie zrobiłam problemu z braku kwiatka. Aczkolwiek na pewno gdybym go dostała, to już w ogóle byłabym w siódmym niebie.





U Oliwii i Piotrka wywiązała się rozmowa o tym, co będziemy robić po kinie. My kobiety chciałyśmy pójść potańczyć, Panowie chętnie by się napili, dlatego trzeba było znaleźć kompromis. Padały różne propozycje, ale na imprezę, to nie bardzo chcieli iść.Tu nie, tam też nie, tu za dużo ludzi, tam śmierdzi, jeszcze gdzieś indziej patologia... I w tym miejscu wywiązuje się krótka, ale treściwa gadka:

Oliwia: No kurwa! Ja pierdole, już kończą mi się pomysły, więc najprościej - może PROTECTOR?!
Igor: Oszalałaś?! Tam same małolaty, chujowo bardzo...
Oliwia: Jakoś jak pierdolisz małolaty, to nie narzekasz...
Ja: (prawie udławiłam się napojem i udusiłam dymem tytoniowym, ale chciałam delikatnie oczyścić atmosferę) Słuchajcie Panowie nie odpierdalajcie geriatrii i raz w roku pozwólcie nam postawić na swoim.

Chwilę po tym zostało ustalone, że po kinie bierzemy ze sobą wódkę, Panowie jak mają ochotę, to napiją się w aucie, a my w tym czasie się pobawimy na potańcówie, jak się potem okazało w... GRABICY...
W kinie było całkiem spoko, film zajebisty, bardzo nam się podobał. Tutaj też warto wspomnieć całkiem dobrą anegdotkę. Lecą napisy końcowe, dziki tłum na sali, krótka wymiana zdań między Oliwią a Piotrem w dość głośnym tonie:

Oliwia: Kurwa no zajebiście mi się podobał...
Piotr: No już kurwa nie przesadzaj, przecież masz tak w domu...

W tym momencie połowa sali patrzy w naszą stronę, a ja zastanawiam się, czy kobiety rzucą się na Piotra jako potencjalnego Greya czy może Oliwia pociągnie temat dalej...Na szczęście temat się urwał, zaczęliśmy się śmiać i powoli udaliśmy się do wyjścia. Po objechaniu wszystkich możliwych miejsc rozrywki w naszym rodzinnym mieście, nadmienię również,że byliśmy w 6 osób, więc Oliwia podróżowała w bagażniku, postanowiliśmy jednak udać się do Grabicy... Oczywiście na miejscu okazało się, że nie jest to moja wymarzona impreza, dlatego wróciłam do Panów do auta. Posiedzieliśmy może pół godziny i dziewczyny również zrezygnowały, jeszcze Igor zaczął marudzić,że jest głodny, dlatego postanowiliśmy, że wspólne Walentynki kończą się w tym miejscu i każda z par udaje się do swoich domów i organizują się we własnym zakresie. Nie będę szczegółowo opowiadać o tym, jak dla mnie i Igora rozwinęła się ta noc, ale powiem Wam tylko, że stanął na wysokości zadania, z resztą ja też. Nie wiem, co sprawiło, że seks zaczął smakować inaczej, że oddawałam mu się bez reszty, był delikatny i czuły, a jednocześnie potrafił dać mi takiego klapsa, że wyginałam się jak dzieci na gimnastyce korekcyjnej w trakcie ćwiczenia KOCI GRZBIET. Kurwa, miałam w sobie tyle chęci i energii, że sama się zaskakiwałam. Może trochę dlatego, że chciałam go czymś zaskoczyć, chciałam, żeby nasza sypialnia odżyła, żeby znowu było gorąco, żeby zobaczył i zrozumiał, co może stracić. Początkowo wydawało mi się, że rozumiał...Dlaczego? Ano dlatego, że dwa dni później przesłał mi smsa, którego wysłał do swojej koleżanki-kochanki, brzmiało to mniej więcej tak:

"Słuchaj chyba musimy przestać się kontaktować albo ten kontakt ograniczyć, bo wymyka się to spod kontroli i zaczyna robić się dziwnie. Mam kobietę, którą kocham i z którą mieszkam i nie chce jej stracić."

Łzy stanęły mi w oczach. Pomyślałam wtedy, że zrozumiał, że naprawdę to koniec moich kłopotów. Byłam pewna, że naprawdę mu na mnie zależy. Nawet nie wiecie, jak bardzo się myliłam. Oczywiście prawda wyszła na jaw kilka miesięcy później i o tym szczegółowo opowiem innym razem, ale zdradzę Wam jedynie, że cała akcja z smsem była ustawiona, bo koleżanka fantastycznie zapewniła mu drugi telefon, z którego mógł bez obaw dzwonić i pisać do niej...Ale to tylko przedsmak tego co działo się od 12 lutego do 20 czerwca...Uwierzcie mi, że czystym przypadkiem dowiedziałam się, że ten kontakt trwa i od 10 czy 11 marca byłam wyczulona na wszystko, kontrolowałam większość jego zachowań i łapałam na kolejnych kłamstwach...On się wściekał, bo tracił kontrolę nad sytuacją, a ja ładowałam się w coraz większe bagno mojego ówczesnego związku i wszystkich okoliczności mu towarzyszących. To wszystko zdarzyło się grubo ponad rok temu, a ja pamiętam te dni, te sytuacje, te słowa, te kłamstwa, nasze każde zbliżenie, każdą łzę te moją ale jego też, każdą rozmowę w kuchni, każdą awanturę o tę dziewuchę (Igor twierdził, że mam jazdy na jej punkcie, kiedy wyszło na jaw,że jednak mają kontakt to zapewniał, że ma WYŁĄCZNIE CZYSTY I KOLEŻEŃSKI charakter) Wiecie, że do prawie końca czerwca utrzymywał, że nigdy nie doszło między nimi do zbliżenia fizycznego?!  Na dziś wystarczy. CDN. Pozdrawiam. PRM :)





PS. A tak na marginesie, to w lutym Igor stracił pracę. Zamknęli miejscowy oddział firmy, w której pracował i cały zespół został bez pracy. Także kłopoty się mnożyły...