Przetrwałam. Przetrwałam święta, przetrwałam walentynki i kilka innych dni. Pewnie myślicie, że w moim życiu wiele się zmieniło. Otóż nie, ale rzuciłam się w wir pracy, żeby nie myśleć, żeby było mi lżej. Długo nic nie pisałam, bo w sumie, to trudno ostatnio u mnie jakiś czas wolny, a jak jest, to spędzam go sama. Tak jak wtedy, kiedy wiedziałam, że jest małolata. Jednak wróciłam tutaj, bo jestem Wam coś winna. Winna wyjaśnienia i zakończenia tej historii. Tak jak pisałam w ostatnim poście, ta pierwsza połowa lutego była jak z bajki, jak takie pospolite i żyli długo i szczęśliwie. Niestety nie było mi to dane. W okolicach 20 lutego zaczęły się kłótnie, częste wizyty Judasza i czułam, że coś jest nie tak. Zerknęłam w wyciąg telefoniczny, poszperałam trochę w internecie i już wiedziałam wszystko. Do tego doszło jeszcze dziwne samotne wyjście z obietnicą szybkiego powrotu, a zjawia się z powrotem po 5 czy 6 godzinach... Wtedy już byłam prawie pewna, że znowu mój ukochany szykuje mi ostrą jazdę bez trzymanki. Na drugi dzień po tym jego spotkaniu po prostu stanęłam w drzwiach sypialni i zapytałam:
- Czy Ty mnie jeszcze kochasz...?
- Nie wiem...- usłyszałam w odpowiedzi.
Poczułam się jakby ktoś dał mi solidnie w pysk. Ty skończony kretynie! Wszystkim dookoła opowiadasz jak to jest dobrze, jak bardzo jesteś szczęśliwy i wdzięczny za kolejną szansę, a na boku już kombinujesz?! Jakby mogła to weszłaby mu w dupę bez mydła i się w niej zamknęła na AMEN! Wydzwanianie po nocach, bo hrabia na smski nie odpisuje, wydzwanianie od 6 rano, bo szlachcianka już wstała i się nudzi...Nie, nie zmyślam. Tak było. Nie powiem, na początku było to dla mnie zabawne, z resztą dla niego też, aczkolwiek jemu pewnie schlebiało, ale z czasem miałam dość. A w momencie kiedy wrócił do pustego domu nad ranem i nawet nie zapytał gdzie jestem, nawet przez moment się o mnie nie martwił, to wiedziałam, że zbliża się koniec. Widziała się z nim dwa razy, a już życie z nim chciała sobie układać, bo wielce szczęśliwa przy nim jest. Wiecie o co go zapytała, kiedy on już wiedział, że ma ją w garści i też chciał z nią spróbować? Czy sobie nic nie zrobię...a on na to, że nie. Tak, powiedział mi kiedyś o tym. Ty podła suko, trzeba było nie wchodzić z buciorami w czyjeś życie, to byś wyrzutów sumienia nie miała! Kiedy rano wróciłam do domu,zapłakana, roztrzęsiona to usłyszałam tylko: Idź do lustra i zobacz jak wyglądasz i co z siebie zrobiłaś... Niewiele myśląc po prostu wyszłam. Oczywiście wysłuchiwałam, że nawet obiadu nie chce mi się zrobić itd.
Pewnego dnia, a właściwie nocy napisała...Zaczęła wypisywać do mnie, najpierw grzecznie, tak po przyjacielsku, żeby wreszcie pomieszać mnie trochę z błotem. Bo przecież kto jak kto, ale ona właśnie uważała, że dużo o mnie wie, że całe zło tego świata to moja wina, a biedny Igorek zmarnował przy mnie swoje najlepsze lata. Wiecie jak czuje się kobieta w takiej sytuacji? To ja Wam powiem. Jak śmieć. Jak szmata. Jak gówno. A on? Zero reakcji pozwalał na to wszystko, a kiedy próbowałam się bronić, to dostawałam po głowie. Bo jej nie znam, bo nie mam prawa tak o niej mówić...Ty Idioto skończony! A ona mnie kurwa znała, żeby jakkolwiek się o mnie wypowiadać?! No tak nowa dupa na tapecie, to oczy pizdą zachodzą! Wszyscy dookoła zaczęli widzieć, co się dzieje, bo on nawet się z tym nie ukrywał. Aż nadeszła pewna sobota, zadzwoniła moja siostra i wymusiła na mnie wizytę w swoim domu. Pojechałam. Zrobiła mi karczemną awanturę. O niego, o tę nową, o małolatę i o milion innych spraw. Zastanawiacie się pewnie skąd o wszystkim wiedziała. W tamtym momencie podejrzewałam małolatę. Ale teraz już wiem i jestem pewna, kto za tym wszystkim stoi. Nie będę mówiła o tym głośno. Były pewne sprawy, o których wiedziałam ja, Igor oraz właśnie osoba, która doniosła o tym wszystkim mojej siostrze. Nie mam żalu, już nie, bo wiem, że chciałaś mojego dobra, ale zgotowałaś mi piekło. Kiedy wróciłam do domu, czekał na mnie w sypialni. Patrzył na mnie takim pustym bardzo wystraszonym wzrokiem. Poszliśmy do kuchni, usiedliśmy na przeciwko siebie, opowiedziałam mu wszystko i oboje zaczęliśmy płakać. Chyba nigdy nie było tak jak wtedy.Wiedzieliśmy, że stoimy nad przepaścią. Szczerze to do dnia dzisiejszego nie wiem czy te jego łzy były szczere. W głębi duszy mam nadzieję, że tak, ale z drugiej strony gdyby naprawdę były, to by walczył, żeby cokolwiek zmienić. Płakał jak dziecko...Nie wiem ile to trwało, ale w końcu usiadłam mu na kolanach i chyba oboje wtedy rozpłakaliśmy się jeszcze bardziej. Wiecie co jest największym absurdem tej sytuacji? Że nagle zaczęliśmy się całować i wylądowaliśmy w sypialni. Tak dokładnie tam. W tym samym łóżku, w którym spaliśmy co noc i kochaliśmy się niejednokrotnie. Wiecie, że nawet ten seks wtedy smakował zupełnie inaczej...Może to było swojego rodzaju pożegnanie, nie wiem. Ale było pełne łez i namiętności, cierpienia i uniesień... Wszystko było absurdem. Cała ta sytuacja, ten związek też nim się stał. Ostatni raz położyliśmy się razem spać. Następnego dnia spakowałam mu trochę rzeczy i powiedziałam, że ma się wyprowadzić. Wiecie, że nawet w tamtym momencie nie mogliśmy nawet chwilę porozmawiać tak na spokojnie, po prostu żeby zakończyć to wszystko jakoś w miarę normalnie. Nie mogliśmy, bo wydzwaniała jak pojebana, bo już czekała na parkingu, żeby tylko zabrać go z domu. Domu, który miał być naszym wspólnym. Wieczorem napisał, że zabrał rzeczy, które spakowałam i wychodzi. Kilka godzin później napisał do mnie, żebym pozwoliła mu zostać jeszcze dwa tygodnie, że każde z nas zajmie się swoim życiem, a on tylko stanie na nogi i znajdzie nową pracą, bo z obecnej, go wyjebali za kilometry, które robił jeżdżąc do małolaty i stłuczkę, którą miał w lutym. Nie chciałam się zgodzić. Powiedziałam, że albo zerwie z nią kontakty albo nie mamy o czym rozmawiać. Nie chciał. Mówił, że tylko ona go wspiera. Zachowywał się jakby rzuciła na niego jakieś czary, jakby miał klapki na oczach. Wiedźma pieprzona. A on nie lepszy. W końcu pozwoliłam mu zostać 2-3 godziny, bo miał wtedy nocować u kumpla i chciał na niego zaczekać. Obiecał, że nie dotknie telefonu w tym czasie. Faktycznie. Telefonu nie dotykał, mnie za to owszem. Znowu zaczęliśmy się całować, znowu wylądowaliśmy w sypialni, ale tym razem powiedziałam stop i do niczego nie doszło. Mówił o tym, że mnie kocha, ale nie chce mnie dłużej krzywdzić. Poprosiłam, żeby wyszedł. Poleciały mu łzy z oczu i powiedział tylko:
- Ja nie chcę się z Tobą żegnać tak na zawsze...
Rozpłakałam się. Oczywiście jego i mój telefon już się urywał, bo wyszedł stąd pół godziny później niż miał wyjść. Odebrałam i powiedziałam, że skoro on nie odbierał to widocznie ręce miał czymś innym zajęte. Histeryczka pieprzona. Wariatka totalna. Ale wygrała. Swoją bezczelnością i wazeliniarstwem, wypadzikami do knajp i stawianiem obiadków i kolacyjek, tym czego ja nie miałam. To trochę jakby go kupiła. Zawsze lubił wystawne życie. Następnego dnia zabrała go do swojego miasta, niedaleko naszego. Wiecie po co? Żeby wynająć mu hotel i oczywiście za niego zapłacić. Wiecie co usłyszałam od niej wtedy? Że jest z nią i ona jest bardzo szczęśliwa, że nie miałam prawa wyrzucać go z domu, bo nie miał dokąd pójść i wreszcie,że wszystko co zrobił, kiedy wszedł wtedy wieczorem poczekać, robił z wyrachowania, że najzwyczajniej udawał, tylko po to bym pozwoliła mu zostać na noc...Nigdy nie dowiem się prawdy. Prawdę zna tylko on. Oczywiście nawymyślał mi wiele razy, że potraktowałam go jak śmiecia itd., ale nie pomyślał o mnie? Jak on razem z nią mnie traktowali? Jak po raz kolejny sobie zadrwił ze mnie i moich uczuć? Jak po raz kolejny zniszczył moje zaufanie? Miał to w dupie. Pozwalał na to,żeby mieszano mnie z błotem Igor przyznawał im rację, kiedy to jeździli po mnie jak po szmacie. Wstydu nie miał i chyba do dziś go nie ma. Ból i niesmak, jaki po sobie pozostawił tkwi gdzieś głęboko we mnie. Nie miałam nawet na tyle siły w sobie, żeby pisać o szczegółach. Było ich dziś niewiele. Ale wybaczcie. Kiedy do tego wracam, to czuję, jakby to wszystko od nowa się działo...na szczęście to już niemożliwe.
Pozdrawiam.
PRM.
Pani Ruda Małpa
niedziela, 19 marca 2017
sobota, 22 października 2016
Ostatnie trzy tygodnie szczęścia...
Wiecie, jak przypomnę sobie tamten okres, to zastanawiam się , co się takiego stało, że wszystko się pojebało do takiego stanu, jaki jest teraz... Czasem zadaję sobie pytanie, co takiego zrobiłam źle, dlaczego to wszystko się tak potoczyło. Gdybym mogła cofnąć czas, to pewnie bym to zrobiła do dnia, w którym poznał małolatę...Może tego wszystkiego by nie było...I za chwilę tu odezwie się Oliwka, która mi powie:
- Julka, jak nie ta mała to inna kurwa by się napatoczyła...
I niestety mogłaby mieć rację...ale tego nie dowiem się już nigdy ani ja ani nikt z Was. Dzisiejszy wpis miał być pełen pozytywów, ale biorąc pod uwagę mój nastrój utrzymujący się od kilku dni, nie wiem, jak mi wyjdzie... Jedno jest pewne, to ostatnie pozytywne chwile w moim związku tuż przed jego rozpadem. To prawda,że cisza następuje przed burzą. Ja nawet nie spodziewałam się, jaka burza z gradobiciem nadejdzie dla mnie już za kilka tygodni. Wróćmy jednak do sielanki póki co.
Otworzyłam oczy 01.02.2016 roku spojrzałam w prawo i zobaczyłam spokojnie śpiącego Igora. Zaczął uśmiechać się przez sen i ja razem z nim. Miałam wrażenie, jakbym obudziła się po jakiejś wojnie...ale wygranej. Spokojna, pełna nadziei na lepsze jutro i z nim u boku. Otworzył oczy i od razu pocałował mnie na dzień dobry, zaczęliśmy się wygłupiać jak para nastolatków, wywiązał się dialog:
- Kicia, długo nie śpisz?
- Nie, od kilku minut. Leżę i patrzę na Ciebie.
- Wiem! Czułem to przez sen, dlatego zacząłem się uśmiechać i w końcu nie wytrzymałem, musiałem Cię pocałować.
- Miłe to było, nawet bardzo.
- Tak będzie codziennie, chyba że będziesz wstawała zanim ja się obudzę.
- No to jutro już nie będzie buzi!
- Dlaczego?
- Bo idziesz na 3 do pracy, a wtedy zawsze ja wstaję pierwsza, żeby zrobić Ci herbatę. Hahahaha :)
- Jutro zrobię sobie sam. Nie musisz wstawać, możesz spać, z resztą musimy o Ciebie teraz solidnie zadbać, bo przecież dziecko będzie musiało się komfortowo rozwijać.
- Chyba już nie mogę się doczekać. Ale póki co nie wychodziło...
- Wyjdzie, zobaczysz. Za dużo stresu Ci zafundowałem ostatnio i to moja wina. Teraz tylko relaks i pozytywnie musimy myśleć oboje Żono Moja!
Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań, wstaliśmy, razem zrobiliśmy śniadanie, zjedliśmy. Ja zabrałam się za szybkie ogarnięcie kuchni, Igor wstawił pranie. I to już było dla mnie zaskoczenie, podziękowałam i pochwaliłam. Szczerze mówiąc, nie pamiętam czy Igor wtedy pracował czy nie. Ale akurat to chyba nie jest aż tak istotne w tym momencie. Powiem Wam jedno. Następne dni, kiedy był w pracy, już nie były pełne niepokoju o to, co i z kim robi. Miałam pewność, że wszystko jest tak, jak być powinno. Jego powroty do domu zwykle wyglądały podobnie. Jak tylko przestąpił próg, od razu szedł do łazienki umyć ręce, następnie wpadał do kuchni i od razu mnie przytulał. Wiecie, jak miło było usłyszeć po ładnych kilku godzinach nieobecności taki szept:
- Kicia...
- Słucham?
- Tęskniłem, dobrze, że już w domku z Żonką...
Nogi mi się zwykle uginały i się rozpływałam. Pomagał we wszystkich domowych czynnościach, nawet jak przychodzili koledzy i o coś poprosiłam, to nie słyszałam: zaraz, później...Wstawał i robił to, o co prosiłam. Nie umknęło to uwadze chłopaków:
Denis: Kurwa co Ty mu zrobiłaś?!
Ja; NIC.
Denis: Widzę, że wreszcie coś do niego dotarło.
Ja: Nie zapeszaj. Hahahaha :)
- Julka, jak nie ta mała to inna kurwa by się napatoczyła...
I niestety mogłaby mieć rację...ale tego nie dowiem się już nigdy ani ja ani nikt z Was. Dzisiejszy wpis miał być pełen pozytywów, ale biorąc pod uwagę mój nastrój utrzymujący się od kilku dni, nie wiem, jak mi wyjdzie... Jedno jest pewne, to ostatnie pozytywne chwile w moim związku tuż przed jego rozpadem. To prawda,że cisza następuje przed burzą. Ja nawet nie spodziewałam się, jaka burza z gradobiciem nadejdzie dla mnie już za kilka tygodni. Wróćmy jednak do sielanki póki co.
Otworzyłam oczy 01.02.2016 roku spojrzałam w prawo i zobaczyłam spokojnie śpiącego Igora. Zaczął uśmiechać się przez sen i ja razem z nim. Miałam wrażenie, jakbym obudziła się po jakiejś wojnie...ale wygranej. Spokojna, pełna nadziei na lepsze jutro i z nim u boku. Otworzył oczy i od razu pocałował mnie na dzień dobry, zaczęliśmy się wygłupiać jak para nastolatków, wywiązał się dialog:
- Kicia, długo nie śpisz?
- Nie, od kilku minut. Leżę i patrzę na Ciebie.
- Wiem! Czułem to przez sen, dlatego zacząłem się uśmiechać i w końcu nie wytrzymałem, musiałem Cię pocałować.
- Miłe to było, nawet bardzo.
- Tak będzie codziennie, chyba że będziesz wstawała zanim ja się obudzę.
- No to jutro już nie będzie buzi!
- Dlaczego?
- Bo idziesz na 3 do pracy, a wtedy zawsze ja wstaję pierwsza, żeby zrobić Ci herbatę. Hahahaha :)
- Jutro zrobię sobie sam. Nie musisz wstawać, możesz spać, z resztą musimy o Ciebie teraz solidnie zadbać, bo przecież dziecko będzie musiało się komfortowo rozwijać.
- Chyba już nie mogę się doczekać. Ale póki co nie wychodziło...
- Wyjdzie, zobaczysz. Za dużo stresu Ci zafundowałem ostatnio i to moja wina. Teraz tylko relaks i pozytywnie musimy myśleć oboje Żono Moja!
Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań, wstaliśmy, razem zrobiliśmy śniadanie, zjedliśmy. Ja zabrałam się za szybkie ogarnięcie kuchni, Igor wstawił pranie. I to już było dla mnie zaskoczenie, podziękowałam i pochwaliłam. Szczerze mówiąc, nie pamiętam czy Igor wtedy pracował czy nie. Ale akurat to chyba nie jest aż tak istotne w tym momencie. Powiem Wam jedno. Następne dni, kiedy był w pracy, już nie były pełne niepokoju o to, co i z kim robi. Miałam pewność, że wszystko jest tak, jak być powinno. Jego powroty do domu zwykle wyglądały podobnie. Jak tylko przestąpił próg, od razu szedł do łazienki umyć ręce, następnie wpadał do kuchni i od razu mnie przytulał. Wiecie, jak miło było usłyszeć po ładnych kilku godzinach nieobecności taki szept:
- Kicia...
- Słucham?
- Tęskniłem, dobrze, że już w domku z Żonką...
Nogi mi się zwykle uginały i się rozpływałam. Pomagał we wszystkich domowych czynnościach, nawet jak przychodzili koledzy i o coś poprosiłam, to nie słyszałam: zaraz, później...Wstawał i robił to, o co prosiłam. Nie umknęło to uwadze chłopaków:
Denis: Kurwa co Ty mu zrobiłaś?!
Ja; NIC.
Denis: Widzę, że wreszcie coś do niego dotarło.
Ja: Nie zapeszaj. Hahahaha :)
Taki właśnie zaczynał być mój związek. Oboje podnosiliśmy się po bardzo trudnym czasie i wierzyliśmy oboje, że wreszcie uda nam się stworzyć prawdziwą rodzinę. A może tylko ja w to wierzyłam?... Weekend zapowiadał nam się gorąco, bo w piątek Igor miał wyjść z kolegami, ja z kolei miałam sobie zrobić domowe SPA, w sobotę mieliśmy imprezę osiemnastkową w mojej rodzinie, a w niedzielę poprawiny tejże imprezy. Nadszedł piątek. Igor w trakcie pracy podjechał do domu po jakiś napój i słodkości, bo musiał jeszcze 2 godzinki spędzić w pracy. Wyszłam do niego i usłyszałam:
- Kicia na 19 bądź gotowa.
- Ja?! Ja robię sobie SPA. Miałeś iść do chłopaków przecież, o co chodzi?!
- Idziesz ze mną! Dzisiaj dostałem telefon, że jestem zaproszony na domówkę do jednego z nich i masz być ze mną. Denis też przyjdzie z dziewczyną, więc nie stresuj się nie będziesz sama. Zadowolona?
- Trochę mi szczęka opadła...ale...jasne pójdę bardzo chętnie! Lecę się szykować!
- KICIAAAAAAAA! No kurwa bez kluczy, to nawet do domu nie wejdziesz! Gapo!
- No tak się podjarałam, że zapomniałam o kluczach, hahahaha.
- Masz i leć robić się na bóstwo.
Puścił mi oczko i pojechał. Ja oczywiście w amoku. Jakby to powiedziała Oliwka: Nie żyj w szoku! Kurcze byłam taka zadowolona, uśmiechnięta, już nie mogłam się doczekać. Uszykowana w pełni poczekałam na Igora, kiedy wrócił z pracy, szybko się ogarnął i pojechaliśmy. Nie wiem czy to było aż tak widoczne, ale i Denis i jego dziewczyna i mnie i jemu powiedzieli, że wreszcie widać, że między nami jest dobrze. Denis to się nawet śmiał, że już kurwa ma dosyć słuchania, jak to Igor mnie bardzo kocha i jak bardzo się cieszy,że to wszystko, co złe już jest za nami. Opowiadał o tym wszystkim. Na każdym kroku i przy każdej możliwej okazji mnie przytulał, całował, nie zważając na to, kto na patrzy, gdzie się znajdujemy itd. Kurde, wszyscy widzieli w nim zmiany. Dumna byłam jak przy kolegach mówił, że jestem kobietą jego życia, jak cieszył się z tego, że staramy się o dziecko, wtedy po raz pierwszy mówiliśmy o tym oficjalnie... Wreszcie byłam naprawdę szczęśliwa i mogłam o tym krzyczeć z całych sił. Kurwa, możecie wierzyć lub nie, ale ja wreszcie poczułam się jak PRAWDZIWA KOBIETA U BOKU KOCHAJĄCEGO MĘŻCZYZNY. Posiedziałyśmy z chłopakami do 2 w nocy i odwieźli nas do domów, bo w końcu chcieli spokojnie pogadać bez bab. Igor odprowadził mnie do domu i obiecał, że za max 3 godziny wróci, żebym położyła się spać, bo przed imprezą muszę być wypoczęta. Obudziłam się przed 5, usłyszałam klucz w zamku, chyba pierwszy raz wrócił o czasie. Ok przyszli z nim koledzy, ale jedyne co słyszałam, to jak co chwilę ich uciszał, bo Żony nie mogą mu obudzić. Śmiałam się do poduszki, aż w końcu nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Igor wszedł do sypialki, dał mi buziaka i zapytał czy mam ochotę zapalić z nimi fajkę w kuchni. Poprosiłam o szlafrok, poszłam do nich do kuchni, a Igor do łazienki. Chłopaki śmiali się, że o mnie ciągle mówi itd., że słuchać się tego nie da i w ogóle. Uśmiałam się po pachy maksymalnie. Uwielbiam Was Chłopaki :) Następnego dnia ledwie dobudziłam go o 16.30. Na 18 mieliśmy tę rodzinną osiemnastkę.Było fajnie, beztrosko i rodzinnie. Nawet w pewnym momencie musieliśmy ratować sytuację, bo jak się dzieciaki dorwały do laptopa, to leciały 2 piosenki w kółko, więc Igor zajął się puszczaniem muzyki, a ja rozkręcałam młodzież i bawiłam się z nimi jakbym sama miała te 18 lat. Jubilatka dziękowała nam jeszcze następnego dnia. Wszyscy pytali, kiedy nasz ślub i powtarzali,że już chyba wystarczająco długo jesteśmy razem i każdy już chętnie pobawiłby się na naszym weselu. Śmialiśmy się, ale to było niezwykle miłe, że traktują nas jako jedność i przyjęli go do mojej rodziny, tak samo jak mnie do jego. Rodzina daje siłę i nawet nie wiecie jak wielką, ale chyba w moim wypadku tylko wtedy, jak jest dobrze. O tym w następnym poście.
Następne dnie przebiegały bardzo ciepło, mimo mrozu za oknem. Cieszyliśmy się każdym dniem i każdą wspólną chwilą. Wiecie, że sama zaczęłam zauważać w nim zmiany? Wyobraźcie sobie zatem, co czułam, kiedy 10 lutego, w dzień urodzin jego Babci, odebrałam od niego telefon o 5:30 i usłyszałam:
Następne dnie przebiegały bardzo ciepło, mimo mrozu za oknem. Cieszyliśmy się każdym dniem i każdą wspólną chwilą. Wiecie, że sama zaczęłam zauważać w nim zmiany? Wyobraźcie sobie zatem, co czułam, kiedy 10 lutego, w dzień urodzin jego Babci, odebrałam od niego telefon o 5:30 i usłyszałam:
- Kicia, Kochanie tylko się nie denerwuj!
- ?! Słucham?!
- Miałem wypadek samochodowy z pacjentem, ale nic mi nie jest, wszystko ze mną w porządku!
- Kurwa mać, co się stało?! Wszystko w porządku?! Byłeś w szpitalu?!
- Skarbie za pół godziny będę w domu, to spokojnie porozmawiamy.
Jak się domyślacie, nie zmrużyłam oka ani na chwilę. Siedziałam w kuchni i czekałam z niecierpliwością, jak wróci. W końcu przyszedł, wpadłam jak burza do przedpokoju i przytuliłam się do niego z taką siłą, że on sam stwierdził, że nie spodziewał się, że tak umiem. Później pojechałam z nim pod Warszawę wymienić auto. Przywiózł mnie z powrotem, bo oczywiście mieliśmy pójść do Babci z niespodzianką urodzinową. Igor miał przyjechać prosto z pracy, a ja umówiłam się z jego bratem, bo mieliśmy jeszcze kupić torcik i prezent ode mnie i Igora. Oczywiście kiedy już we trójkę dotarliśmy na miejsce, złożyliśmy życzenia i spokojnie usiedliśmy w kuchni, Igor opowiedział Babci o tym, co się stało. Zmartwiła się, ale widziała, że jest cały i zdrowy, więc po chwili uspokoiła. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że szef nie wyciągnie konsekwencji w postaci zwolnienia...Spędziliśmy tam popołudnie i wieczór i jak zawsze tam i tym razem było bardzo miło. Babcia to fantastyczna osoba i uwierzcie mi, nie da się Jej nie kochać, choć znacząco odbiega od wyobrażeń na temat każdej babci. Później przyszły walentynki i rodzinny obiad u moich rodziców. Była również moja siostra z mężem i dzieciakami. Igor pierwszy raz od kiedy chodziliśmy do rodziców, nie poszedł po obiedzie na drzemkę, specjalnie udał się do małego pokoju, bo zwykle kiedy szedł się przespać, to młodszy z moich siostrzeńców biegł za nim i czekał aż uśnie, a następnie...wchodził mu na głowę. DOSŁOWNIE. Igor chyba bardzo to lubił skoro tamtego dnia poszedł do pokoiku tylko po to, żeby Młody pobiegł za nim. Uwielbiał dzieciaki mojej siostry. Na wszystko im pozwalał. Już starszy robił z nim, co chciał, ale młodszemu wolno było dosłownie wszystko. Okręcił go sobie wokół palca chyba już jako niemowlak. Posiedzieliśmy o rodziców chyba do 17, weszliśmy jeszcze do Babci i później pojechaliśmy do baru Judasza. Spędziliśmy tam cały wieczór. Wróciliśmy do domu i chyba poniosła nas nostalgia...Włączyliśmy 50 TWARZY GREYA, bo przecież rok wcześniej byliśmy na tym w kinie, zrobiliśmy dobre jedzonko i obejrzeliśmy jeden z naszych ulubionych filmów. Co się działo później niech zostanie tajemnicą mojej sypialni...Od początku lutego każdy nasz dzień był prawdziwy, nie było kłamstwa ani oszustwa, była szczerość i lojalność. Miłość i oddanie, ale niestety i tym razem do czasu...
i niestety nieuchronnie zbliżamy się do momentu, kiedy skończyło się wszystko...
Pozdrawiam.
CDN
PRM :)
niedziela, 9 października 2016
Światełko w tunelu?...
W moim życiu ostatnio bardzo wiele się dzieje. Coś Wam powiem. Miałam ostatnio trochę mniej pracy, więcej czasu wolnego. Mogłam ten czas spędzić w domu, wysprzątać chałupę na błysk, posiedzieć w cieple, pooglądać filmy czy zaprosić znajomych...Wiecie czemu tego nie zrobiłam?! Bo siedzenie w tym mieszkaniu doprowadza mnie do szału. To nie jest dom, to tylko cztery puste ściany, a siedzenie tutaj jest dla mnie karą i udręką. Nie chcę tu mieszkać, chcę sprzedać to mieszkanie jak najszybciej i kupić coś innego. Wszystko tutaj przypomina mi jego...Śpię na jednej połowie łóżka, bo jak tylko przesunę się na drugą, to się budzę i znowu dociera do mnie, że jestem tu sama. Muszę zmienić otoczenie, wiem, że w innym mieszkaniu będzie mi lepiej, bo nic nie będzie mi go przypominać. Może wtedy będę mogła nazwać to domem...Mówią,że dom jest tam, gdzie człowiek czuje się najlepiej, pewnie to prawda. Ja mając wolny dzień wolę wyjść stąd skoro świt i pochodzić po mieście, po galerii czy pójść do znajomych. Nigdy nikomu nie życzę takiego uczucia...Nigdy tak nie miałam...A teraz tak naprawdę to tylko tutaj śpię. Bardzo chciałabym święta spędzić już w nowym miejscu i bardzo głęboko wierzę, że mi się to uda. Najczęściej widuję się z Igą i Majką. Dziewczyny, przy Was chociaż na chwilę zapominam o tym całym burdelu, jaki mam w głowie i nie tylko. Z Oliwią ostatnio bardzo rzadko, ale wiem, że ma swoją rodzinę, pracę i swoje problemy. Nie mam jej tego za złe, że nie ma dla mnie czasu, ale momentami bardzo mi jej brakuje...Wiem, że możemy się nie widzieć miesiąc czy dłużej, ale i tak będziemy rozmawiać ze sobą jakbyśmy widziały się wczoraj...Jednak rozmowy telefoniczne to nie to samo...Widzicie ja jestem takim typem człowieka, który każdemu jest w stanie wiele wybaczyć, wiele znieść, nie żywię urazy do ludzi i czasem niestety zderzam się z tą pieprzoną rzeczywistością dość boleśnie... Opowiem Wam dzisiaj, o co chodzi z "prezentem urodzinowym" i o tym, jaki był mój ostatni tydzień stycznia... No to usiądźcie sobie wygodnie i naparzcie sobie melisy albo odpalcie papierosa i czytajcie...
Po całej aferze z ciążą małolaty nastały bardzo nerwowe dni. Czułam i wiedziałam, że nadal się z nią spotyka, ale moja bezsilność przerastała mój rozum...Wiecie, jak to jest patrzeć na czyjeś łzy, słuchać wyznań miłości, a za chwilę słyszeć, że nie tylko mnie chyba kocha...?!
Styczeń sobie mijał, aż nadszedł 23 i stało się coś, czego nie spodziewałam się nigdy...Igor pracował tego dnia. Poprzedniego z kolei spotkał się z kolegami i oczywiście z nimi latał...Pamiętam, jak usiadł obok mnie na kanapie, trzymał moją twarz w swoich dłoniach i mówił o tym, jak bardzo mnie kocha, o tym, że się pogubił i sam nie może sobie z tym poradzić. Powtarzał, że muszę być silna, że nie chce mnie krzywdzić, że niedługo to wszystko się skończy.Ostatni tydzień stycznia miał wolny, ostatni raz miał iść do pracy w moje urodziny, a potem już wolne w domu i ze mną. Zapytał mnie wtedy czy ten ostatni tydzień stycznia możemy spędzić tak, jakby w naszym życiu nic złego się nie stało, jakby nie było historii z małolatą itd. Zapytał czy będę umiała tak się zachowywać, a ostatniego dnia usiądziemy i pogadamy i podejmiemy decyzję, co będzie z nami dalej...Zgodziłam się. Wróćmy do soboty 23 stycznia, bo o tym zaczęłam, a wtrąciłam poprzedni dzień. W sobotę pracował, wieczorem w przerwie pomiędzy zmianami położył się spać, a mnie odwiedziła Łucja. Siedziałyśmy w kuchni, ja miałam zamiar upiec rogaliki, wiedziałam, że on lubi...Wstał chwilę po 21, wypił herbatę, chwilę z nami posiedział i zebrał się do wyjścia...Przy drzwiach mocno mnie pocałował i powiedział, że niedługo wróci...Wiecie ile trwało to niedługo? Prawie 24 godziny... Po godzinie od wyjścia wysłał mi smsa z informacją, że nie mógł powiedzieć mi tego w oczy, ale chce być fair, więc powiadamia mnie, że teraz do domu nie wróci. Kiedy zapytałam o której będzie, napisał, że ok. 1:30... Doskonale wiedziałam dokąd pojechał... Wywaliłam do kosza rogalikowe ciasto i zaczęłam płakać...Łucja mnie pocieszała, jego i małolatę mieszała z błotem, siedziała ze mną bardzo długo...Poprosiłam tylko, żeby obiecał mi, że do niczego nie dojdzie. Obiecał, ale nie do końca wierzyłam, że słowa dotrzyma. Ok. 2:00 po kilkunastu moich telefonach,że on przysnął i że wróci rano...Poczułam się, jakbym mi ktoś w pysk strzelił...Dostałam jakiegoś ataku histerii, Łucja nie wierzyła w to, co się dzieje...Oczywiście o odebraniu przez niego telefonu nie było mowy...Ok. 3:00 odprowadziłam ją do domu, poszłam do sklepu po paczkę papierosów i do rana oczywiście nie zmrużyłam oka...Po 8:00 zadzwoniłam z płaczem do babci, że Igor nie wrócił na noc, byłą wściekła... A ja siedziałam i płakałam i nie mogłam dać sobie rady z własną bezsilnością... Odezwał się ok. 11:00, że zje obiad i wróci...Wiecie, łudziłam się, że może spał w aucie itd., ale oczywiście szybko wyprowadził mnie z błędu...Cały czas jednak utrzymywał, że obietnicy dotrzymał...Znowu kłamał i oszukiwał...Mówił, tak chyba ze strachu, żebym mu walizek na tą wieś nie przywiozła, a byłam tego bliska, babcia chciała tam pojechać i się z nim rozmówić, ale ja naprawdę miałam już dość awantur i krzyków... Po jakimś czasie napisał mi, że do domu wróci ok 16. Oczywiście do domu nie dotarł, telefonu nie odbierał, kiedy napisałam mu, że ja na niego czekam i chcę, żeby wrócił to mi napisał, że tam też jest miło i nie musi wracać do domu...Kurwa siedziałam i płakałam, łeb mi pękał, nic nie jadłam przez cały dzień. To był 24 stycznia...Moje urodziny są 25. Dlatego właśnie mówię, że piękny prezent urodzinowy przygotował dla mnie mężczyzna, z którym chciałam stworzyć prawdziwą rodzinę i mieć dzieci...
W pewnym momencie, po telefonie od babci, niedoszłej teściowej i Łucji, zebrałam się w sobie, poszłam pod prysznic...Godzinę tam siedziałam. Wyszłam z wyprostowanymi włosami, pełnym makijażem, ładnie ubrana...Uświadomiłam sobie, że kiedy on wróci nie mogę wyglądać, jak kopciuch, nie dlatego,żeby mu się podobać, ale dlatego, żeby zobaczył, że mimo piekła jakie zgotował mi na dzień przed moimi urodzinami, jestem silna i potrafię o siebie zadbać. Ja chyba nawet nie byłam na niego wściekła...Nie miałam na to siły, wypaliłam półtorej paczki papierosów. Igor przyjechał ok 20. Wszedł do domu, wyciągnął do mnie rękę, a ja? Odsunęłam się, a nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- Proszę się rozebrać, iść się wykąpać i te ciuchy wrzucić do prania, natychmiast. Wcześniej nawet mnie nie dotykaj.
- Kicia, jest po 20, jest niedziela, mam włączać pranie? Rano idę do pracy, to może nie wyschnąć...
- Mało mnie to obchodzi.
- Ok. Zrobię jak powiedziałaś...
Wszedł do łazienki, ja poszłam do kuchni. Chwilę później przyjechał Mateusz. Wiedział doskonale,że Igora nie było całą noc i cały dzień, bo był moją jedyną opcją, jeśli zdecydowałabym się tam pojechać i zostawić tam jego rzeczy. Dacie wiarę, że się wtedy na to zgodził? Powiedział tylko, że musiałabym mu dać na paliwo, bo to spory kawałek drogi od nas, ale to akurat wtedy był najmniejszy problem... Kiedy Igor wyszedł z łazienki i chłopaki zaczęli gadać, przyjechał jeszcze Judasz, popieprzył jakieś tam swoje głupoty i pojechał. Mateusz siedział u nas dość długo. Chłopcy oddali się swoim ulubionym relaksacyjnym rozrywkom, a ja siedziałam w pokoju i oglądałam jakiś film. Kiedy zostaliśmy sami, było już po północy. Igor położył się obok mnie, nie wiem czy na coś liczył czy nie. Miałam to głęboko gdzieś, nie miałam ani ochoty ani potrzeby na zbliżenia...Wiecie, że poniekąd brzydziłam się go wtedy...?! Chyba trudno mi się dziwić... On sobie chciał sprawdzić, jak to jest w innym domu, obudzić się przy kimś innym... No kurwa śmiech... Laboratorium sobie z moich uczuć i w sumie nie tylko moich stworzył...
Rano pojechał do pracy, przyjechał oczywiście spóźniony, ale nie chciałam się od rana denerwować. Miałam urodziny. Złożył mi życzenia, pocałował, przytulił. Zjedliśmy razem śniadanie, on pojechał do pracy, a ja zaczęłam się szykować, bo dostaliśmy zaproszenie na obiad do babci. Babcia zawsze wiedziała, jak poprawić mi humor i jak do mnie dotrzeć, miłe to było, że tego dnia nie musiałam stać przy garach...Dbała o mnie jak o własną wnuczkę i do końca życia będę jej za to wdzięczna.
W głowie cały czas piętrzyły się wątpliwości i pytania...Ale ilość urodzinowych życzeń, jakie odebrałam zagłuszała je niesamowicie. Było mi strasznie miło. Były nawet jedne, które chyba zaskoczyły mnie najbardziej, To życzenia od kuzyna Igora. Nie wrzucił mi standardowego "Wszystkiego najlepszego" na fejsbukową tablicę, ale napisał sam od siebie, to nie była jakaś formułka wyklepana, tylko naprawdę szczere i fajne życzenia, aż mi łzy poleciały, jak je przeczytałam. A jak pokazałam Igorowi, to się uśmiechnął i stwierdził, że Młody mnie lubi, że mamy fajny kontakt. Powiedziałam mu wtedy, że chciałabym, żeby się ułożyło, bo bardzo chcę utrzymywać kontakt...Przytulił mnie. Kiedy od następnego dnia miał wolne, obiecaliśmy sobie, że codziennie będziemy robić sobie jedno zdjęcie, każde z nas miało na kartce wypisać 5 tytułów filmów, jakie kojarzą nam się ze sobą i mieliśmy je obejrzeć. Powtórzył nam się jeden, ten pierwszy i najważniejszy: SZKOŁA UCZUĆ. Obiecaliśmy sobie, że tym filmem zakończymy ten wspólny tydzień. Chyba w czwartek się pokłóciliśmy, bo najpierw po wejściu do domu zastałam go rozmawiającego przez telefon z małolatą, a później jeszcze i oznajmił, że on to następnego dnia musi się z nią spotkać, bo ona ma jakiś problem...Tego już było za dużo. Zrobiłam awanturę, wylałam wszystkie swoje żale, strzeliłam mu w twarz, choć nigdy normalnie bym tego nie zrobiła...On usiadł, wysłuchał, powiedział o swoich wątpliwościach, opowiedział mi wreszcie szczerze o kulisach tego wszystkiego...Bolało, ale tak miała wyglądać ta rozmowa. Po kilkunastu minutach wziął mnie na ręce, zaniósł do salonu, położył na kanapie i włączył film. Jeden z naszych ulubionych: SKYFALL. Szczerze mówiąc to byłą tylko jedna noc, a oboje mieliśmy wrażenie, że wiele zmieniła. Relaks przeplatał się z intensywnymi zbliżeniami cielesnymi, chyba nam obojgu ciągle było mało.Chyba pod wpływem tej długiej rozmowy i postanowienia walki o to wszystko... Nie wiedziałam tak naprawdę, co on jej mówi, mogłam się tylko domyślać. Wstawiałam wspólne zdjęcia na portale, wrzucałam jakieś serduszka, chciałam jej pokazać w ten sposób, że z nią pewnie też nie jest szczery... Dwa dni później, czyli 31 stycznia pojechaliśmy na mecz do kolegów. Wstawiliśmy na instagram kolaż ze zdjęć z całego tygodnia. Po powrocie do domu, postanowiliśmy obejrzeć ostatni film i miło spędzić wieczór. Igor w pewnym momencie poprosił o zastopowanie i przeczytał mi wiadomość od małolaty, w której się z nim...żegna... Odpisał jej, że chce ze mną zostać i tu budować swoje szczęście, podziękował za wspólne chwile... Życzył jej powodzenia i właśnie w tamtym momencie ta historia skończyła się na AMEN... Wtedy byłam pewna, że to już koniec i nie miałam żadnych wątpliwości... Odetchnęłam, mocno się w niego wtuliłam, po moich policzkach spłynęły łzy, bo chyba adrenalina ze mnie opadła i cały stres ostatniego roku i w spokoju obejrzeliśmy film...Kiedy już leżeliśmy w łóżku, Igor powiedział:
- Kicia, Kochanie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to wszystko mamy za sobą. Będę robił wszystko, żeby każdego dnia być dla Ciebie lepszym, nasze ustalenia z nocnej rozmowy wprowadzamy w życie i wreszcie będzie DOBRZE! Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham i jak bardzo cieszę się, że mogę tu z Tobą być. Już KONIEC tego stresu dla Ciebie, nigdy więcej nie zachowam się w ten sposób. Będę się starał, jak najlepiej będę umiał, żebyś nie żałowała tego, że nadal jesteśmy razem...Kocham Cię jak nikogo nigdy!
- Nigdy więcej nie funduj mi takiej jazdy bez trzymanki, bo już nie wytrzymam...
- Obiecuję i przysięgam!
Tylko się uśmiechnęłam i pozwoliłam mu zrobić ze mną, co chciał...Powiem Wam tylko, że było bardzo miło...
Takie to było moje światełko w tunelu...
Wtedy jeszcze ten sens widziałam, bo...o tym opowiem w następnym poście!
CDN :)
Pozdrawiam :)
PRM :)
sobota, 1 października 2016
Styczeń...pełen kłamstwa i bólu...
Wiem, że ostatni post skończyłam na świętach, ale zasadniczo w grudniu nie działo się już nic, o czym chciałabym tu pisać. Owszem były wielkie wyznania miłości, ale kłamstwa też. Jesteście pewni ciekawi, jak spędzaliśmy Sylwestra...No cóż. Tak w skrócie. Zostaliśmy zaproszeni do Kai i jej ówczesnego chłopaka. Zapowiadało się fajnie, wesoło, mimo iż Igor w sylwestra pracował. Zawiózł mnie do w/w znajomych i pojechał odwieźć ostatnich pacjentów. Ja, święcie przekonana, że wróci po 22, dobrze się bawiłam, nie przejmowałam niczym. Dopiero po 23 sięgnęłam po telefon i postanowiłam do niego zadzwonić, bo nadal go nie było. Oczywiście telefon milczał. Wiecie, o której przyjechał? 23.45...Oczywiście miał jakieś głupie wytłumaczenie, że niby coś się z autem stało. Jak zawsze myślał, że to łyknęłam...Nie chciałam psuć nikomu humoru, swój już miałam wystarczająco zjebany... Jak zawsze o północy mocno mnie przytulił, głęboko spojrzał w oczy, pocałował i powiedział:
- Kicia, mam nadzieję, że ten rok będzie dla nas lepszy i że następnego sylwestra spędzimy z naszym potomkiem ( tak postanowiliśmy starać się o dziecko). Bardzo Cie kocham Żono Ty Moja i strasznie się cieszę, że udało mi się zdążyć do północy, żeby te chwile spędzić z Tobą, z kobietą mojego życia...
Popłynęły mi łzy. Nie ze wzruszenia, po prostu wiedziałam, dlaczego tak późno przyjechał, wiedziałam, że był u małolaty, że kłamie...Tak łatwo mu to przychodziło. Nawet nie chciałam usiąść na jego kolanach do wspólnego zdjęcia, byłam tak zła, że szkoda gadać. Pytał o co mi chodzi, czemu się tak zachowuje... Kurwa czy on naprawdę nie widział i nie zdawał sobie sprawy, że ja wiem, co on wyprawia?! Źle się czułam, chciałam wyjść. Jak wyszliśmy, to postanowiłam, że pojedziemy jeszcze do Majki i jej narzeczonego, bo siedzieli sami w domu. Po drodze mała awanturka, bo przecież jak to stwierdził Mój Luby znowu mam muchy w nosie i zachowuje się skandalicznie, bo on przecież nic nie robi, a ja mam znowu problem...Eh już nie chciałam się kłócić...przemilczałam, choć nie powinnam. Po powrocie do domu położyłam się spać, Igor w Nowy Rok też pracował. Oczywiście wziął nawet popołudniową zmianę...i znowu pojechał do niej... Ale najgorsze przyszło następnego dnia...
Kolejnego dnia Igor też pracował. Ok. 15 zadzwonił do mnie. Czułam, że coś jest nie tak! I usłyszałam:
- Kicia, spakuj mnie albo sam się spakuję, jak przyjadę na przerwę do domu.
- Co Ty pierdolisz?!
- Julka, nie mogę z Tobą mieszkać, bo...bo...bo ona chyba jest ze mną w ciąży...
Grunt usunął się spod moich nóg. Czułam się, jakbym dostała po pysku i nawet nie wiedziałam za co... No to się rok zaczął...Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Rozpłakałam się. On też. Rozłączyłam się. Zapytałam czy chce tego dziecka, w odpowiedzi dostałam smsa:
" Dzisiaj pierwszy raz od dawna się modliłem. O to żeby nie była w ciąży.Jeśli będzie moje, to jakie mam wyjście?"
Odpisałam krótko: "Ona nie jest w ciąży!"
Wpadłam w histerię i szał jednocześnie. Zadzwoniłam do Denisa. Był ze swoją dziewczyną. Przyjechali po kilkunastu minutach. Zadzwonił mój telefon. To była ona...Rozhisteryzowana, że on wiecznie przyjeżdża, że nic się między nimi nie zmieniło, że cały czas łączy ich seks no i nie tylko, bo on jej miłość wyznaje itd...To była krótka rozmowa. Nie chciałam wierzyć, że to wszystko prawda...Igor zapierał się,że to nieprawda, że ona mnie nienawidzi i zrobi wszystko,żeby mnie zniszczyć...Powiedział, że przespał się z nią jakoś miesiąc czy dwa wcześniej...Ale kurwa jakim prawem?! Stwierdził, że to była chwila słabości...Do jego przyjazdu do domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca...Wyłam jak idiotka... Po wyjściu Denisa i jego dziewczyny trochę się uspokoiłam i....zabrałam za zrobienie jakiegoś obiadu...Jak myślę o tym teraz, to dociera do mnie, jak bardzo chciałam mu wierzyć, jak bardzo byłam głupia wtedy, chcąc to wszystko ratować...Po raz kolejny zawiódł, zranił do granic, ale okazało się, że byłam w stanie znieść jeszcze więcej tych pierdolonych upokorzeń. Kiedy wrócił, nie wiedziałam, co robić...Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy i odpowiedział tylko na jedno pytanie: DLACZEGO?!...Wiecie, co zrobił? Uklęknął przede mną w przedpokoju, rozpłakał się i w kółko powtarzał jedno słowo: PRZEPRASZAM...Płakałam razem z nim i zastanawiałam się, co się kurwa dzieje z moim życiem. Dlaczego tak dostaje po dupie, dlaczego ktoś, dla kogo byłam w stanie zrobić wszystko, naprawdę wszystko tak mocno mnie rani...Wtedy jeszcze myślałam, że te jego łzy były szczere, teraz daleka jestem od takiego myślenia...
Nawet nie wiecie, jak bardzo bolało... Nie chciałam nikomu o tym mówić, bo wiedziałam, że rozpęta się piekło. A najlepsze było to, że nawet Denis uważał, że to niemożliwe, bo nawet jemu Igor mówił, że nic nigdy więcej z nią...Chyba właśnie to dawało mi nadzieję, na to że ona gra nieczysto, ale z drugiej strony ciąża nie bierze się z powietrza...
Przez kilka następnych dni wierzyłam, że to nieprawda. Okazało się, że ona nie jest w ciąży. Dostał kolejną szansę, choć nie powinien. Ale czasu nie cofnę inie zmienię tego, jak się wtedy zachowałam. Między nami bywało różnie, choć bardzo starał się, żeby było jak najlepiej. Ale nie na długo...Tydzień później zamiast wrócić po 22, przyjechał o.....2 w nocy... Zanim pojechał odwieźć wieczorną zmianę zawiózł mnie do Majki i miał tam po mnie wrócić. Pisałam, dzwoniłam...Wiedziałam, gdzie jest, byłam pewna, ale mimo wszystko gdzieś w głębi miałam nadzieję, że się mylę. Pogoda była fatalna...Śnieg padał cały dzień, drogi były w fatalnym stanie...Majka też zaczęła się denerwować, że coś mogło się stać. Wiecie, co było najgorsze? Że chyba wolałabym się dowiedzieć, że coś się stało, bo wiedziałabym wtedy, że przynajmniej mnie nie okłamał...Chciałam nawet pojechać tam, gdzie spodziewałam się go spotkać, ale Majka bała się jechać w takich warunkach. Nie mam pretensji ani żalu, rozumiem to i szanuje. O 1.30 zadzwonił i powiedział, że jak odwiózł ostatnią pacjentkę, to.....zasnął. Rzekomo bardzo źle się czuł i musiał się zdrzemnąć...No kurwa! Do cholery jasnej, naprawdę myślał, że ja to łykam?! Byłam tak zmęczona tym wszystkim, że nie miałam nawet siły się z nim kłócić... Nie wiem czy on testował moją tolerancję, ale kurwa gratuluję mu serdecznie, bo doprowadził mnie do psychicznej ruiny! Znowu wróciły dni pełne szarości, smutku i łez...Byłam jak kukła. Bez uśmiechu, wiecznie w złym humorze, obojętna i zimna...Wiecie, co mi kiedyś powiedział? Że takim zachowaniem sama wpycham go w jej ramiona...Kompletnie nie widział w sobie winy, nie wiem, co sobie myślał, ale odnosiłam wrażenie, że on chyba sumienia nie ma...Zadawał mi tyle bólu, że teraz zastanawiam się, jak ja właściwie to zniosłam... W okolicach połowy stycznia miał kilka dni wolnego. Postanowiliśmy jechać na kilka dni do Babci, takie ferie sobie zrobiliśmy. Igor stwierdził, że powinnam odpocząć, że tam będzie nam najlepiej. Tam jak zawsze. Ciepło rodzinne, długie rozmowy z Babcią, po prostu inny świat. Odpoczywałam psychicznie i to niesamowicie. Ta kobieta jest do tej pory dla mnie, jak moja prawdziwa Babcia i chyba kocham ją, jakby naprawdę nią była. Możecie myśleć, co chcecie na ten temat, ale po prostu tak jest. Razem gotowałyśmy, ale poza tym nie robiłam nic, miałam odpoczywać, nawet nie wiedziałam, że Babcia tak się ucieszy z naszej kilkudniowej wizyty. Wieczorami piliśmy winko, rozmawialiśmy o weselu, o tym że poważnie myślimy o dziecku i na różne inne mniej lub bardziej poważne tematy. I wiecie, w kółko nazywał mnie swoją żoną, był wprost idealny...Taki jak wtedy latem...Ale jak zawsze musiał przyjść moment, że wszystko się koncertowo spierdoliło...
Na dzisiaj to chyba na tyle. Płaczę, kiedy sobie to przypominam, ale styczniowe apogeum jego odpierdalania było dopiero przede mną. Nadchodziły również moje urodziny. Nie oczekiwałam prezentu, bo wiedziałam, że z kasą jest kiepsko i najzwyczajniej w świecie on nie ma pieniędzy, ale to co się stało w weekend poprzedzający moje urodziny był chyba najgorszym z możliwych scenariuszy...o tym już w następnym poście!
CDN.
Pozdrawiam.
PRM :)
- Kicia, mam nadzieję, że ten rok będzie dla nas lepszy i że następnego sylwestra spędzimy z naszym potomkiem ( tak postanowiliśmy starać się o dziecko). Bardzo Cie kocham Żono Ty Moja i strasznie się cieszę, że udało mi się zdążyć do północy, żeby te chwile spędzić z Tobą, z kobietą mojego życia...
Popłynęły mi łzy. Nie ze wzruszenia, po prostu wiedziałam, dlaczego tak późno przyjechał, wiedziałam, że był u małolaty, że kłamie...Tak łatwo mu to przychodziło. Nawet nie chciałam usiąść na jego kolanach do wspólnego zdjęcia, byłam tak zła, że szkoda gadać. Pytał o co mi chodzi, czemu się tak zachowuje... Kurwa czy on naprawdę nie widział i nie zdawał sobie sprawy, że ja wiem, co on wyprawia?! Źle się czułam, chciałam wyjść. Jak wyszliśmy, to postanowiłam, że pojedziemy jeszcze do Majki i jej narzeczonego, bo siedzieli sami w domu. Po drodze mała awanturka, bo przecież jak to stwierdził Mój Luby znowu mam muchy w nosie i zachowuje się skandalicznie, bo on przecież nic nie robi, a ja mam znowu problem...Eh już nie chciałam się kłócić...przemilczałam, choć nie powinnam. Po powrocie do domu położyłam się spać, Igor w Nowy Rok też pracował. Oczywiście wziął nawet popołudniową zmianę...i znowu pojechał do niej... Ale najgorsze przyszło następnego dnia...
Kolejnego dnia Igor też pracował. Ok. 15 zadzwonił do mnie. Czułam, że coś jest nie tak! I usłyszałam:
- Kicia, spakuj mnie albo sam się spakuję, jak przyjadę na przerwę do domu.
- Co Ty pierdolisz?!
- Julka, nie mogę z Tobą mieszkać, bo...bo...bo ona chyba jest ze mną w ciąży...
Grunt usunął się spod moich nóg. Czułam się, jakbym dostała po pysku i nawet nie wiedziałam za co... No to się rok zaczął...Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Rozpłakałam się. On też. Rozłączyłam się. Zapytałam czy chce tego dziecka, w odpowiedzi dostałam smsa:
" Dzisiaj pierwszy raz od dawna się modliłem. O to żeby nie była w ciąży.Jeśli będzie moje, to jakie mam wyjście?"
Odpisałam krótko: "Ona nie jest w ciąży!"
Wpadłam w histerię i szał jednocześnie. Zadzwoniłam do Denisa. Był ze swoją dziewczyną. Przyjechali po kilkunastu minutach. Zadzwonił mój telefon. To była ona...Rozhisteryzowana, że on wiecznie przyjeżdża, że nic się między nimi nie zmieniło, że cały czas łączy ich seks no i nie tylko, bo on jej miłość wyznaje itd...To była krótka rozmowa. Nie chciałam wierzyć, że to wszystko prawda...Igor zapierał się,że to nieprawda, że ona mnie nienawidzi i zrobi wszystko,żeby mnie zniszczyć...Powiedział, że przespał się z nią jakoś miesiąc czy dwa wcześniej...Ale kurwa jakim prawem?! Stwierdził, że to była chwila słabości...Do jego przyjazdu do domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca...Wyłam jak idiotka... Po wyjściu Denisa i jego dziewczyny trochę się uspokoiłam i....zabrałam za zrobienie jakiegoś obiadu...Jak myślę o tym teraz, to dociera do mnie, jak bardzo chciałam mu wierzyć, jak bardzo byłam głupia wtedy, chcąc to wszystko ratować...Po raz kolejny zawiódł, zranił do granic, ale okazało się, że byłam w stanie znieść jeszcze więcej tych pierdolonych upokorzeń. Kiedy wrócił, nie wiedziałam, co robić...Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy i odpowiedział tylko na jedno pytanie: DLACZEGO?!...Wiecie, co zrobił? Uklęknął przede mną w przedpokoju, rozpłakał się i w kółko powtarzał jedno słowo: PRZEPRASZAM...Płakałam razem z nim i zastanawiałam się, co się kurwa dzieje z moim życiem. Dlaczego tak dostaje po dupie, dlaczego ktoś, dla kogo byłam w stanie zrobić wszystko, naprawdę wszystko tak mocno mnie rani...Wtedy jeszcze myślałam, że te jego łzy były szczere, teraz daleka jestem od takiego myślenia...
Nawet nie wiecie, jak bardzo bolało... Nie chciałam nikomu o tym mówić, bo wiedziałam, że rozpęta się piekło. A najlepsze było to, że nawet Denis uważał, że to niemożliwe, bo nawet jemu Igor mówił, że nic nigdy więcej z nią...Chyba właśnie to dawało mi nadzieję, na to że ona gra nieczysto, ale z drugiej strony ciąża nie bierze się z powietrza...
Przez kilka następnych dni wierzyłam, że to nieprawda. Okazało się, że ona nie jest w ciąży. Dostał kolejną szansę, choć nie powinien. Ale czasu nie cofnę inie zmienię tego, jak się wtedy zachowałam. Między nami bywało różnie, choć bardzo starał się, żeby było jak najlepiej. Ale nie na długo...Tydzień później zamiast wrócić po 22, przyjechał o.....2 w nocy... Zanim pojechał odwieźć wieczorną zmianę zawiózł mnie do Majki i miał tam po mnie wrócić. Pisałam, dzwoniłam...Wiedziałam, gdzie jest, byłam pewna, ale mimo wszystko gdzieś w głębi miałam nadzieję, że się mylę. Pogoda była fatalna...Śnieg padał cały dzień, drogi były w fatalnym stanie...Majka też zaczęła się denerwować, że coś mogło się stać. Wiecie, co było najgorsze? Że chyba wolałabym się dowiedzieć, że coś się stało, bo wiedziałabym wtedy, że przynajmniej mnie nie okłamał...Chciałam nawet pojechać tam, gdzie spodziewałam się go spotkać, ale Majka bała się jechać w takich warunkach. Nie mam pretensji ani żalu, rozumiem to i szanuje. O 1.30 zadzwonił i powiedział, że jak odwiózł ostatnią pacjentkę, to.....zasnął. Rzekomo bardzo źle się czuł i musiał się zdrzemnąć...No kurwa! Do cholery jasnej, naprawdę myślał, że ja to łykam?! Byłam tak zmęczona tym wszystkim, że nie miałam nawet siły się z nim kłócić... Nie wiem czy on testował moją tolerancję, ale kurwa gratuluję mu serdecznie, bo doprowadził mnie do psychicznej ruiny! Znowu wróciły dni pełne szarości, smutku i łez...Byłam jak kukła. Bez uśmiechu, wiecznie w złym humorze, obojętna i zimna...Wiecie, co mi kiedyś powiedział? Że takim zachowaniem sama wpycham go w jej ramiona...Kompletnie nie widział w sobie winy, nie wiem, co sobie myślał, ale odnosiłam wrażenie, że on chyba sumienia nie ma...Zadawał mi tyle bólu, że teraz zastanawiam się, jak ja właściwie to zniosłam... W okolicach połowy stycznia miał kilka dni wolnego. Postanowiliśmy jechać na kilka dni do Babci, takie ferie sobie zrobiliśmy. Igor stwierdził, że powinnam odpocząć, że tam będzie nam najlepiej. Tam jak zawsze. Ciepło rodzinne, długie rozmowy z Babcią, po prostu inny świat. Odpoczywałam psychicznie i to niesamowicie. Ta kobieta jest do tej pory dla mnie, jak moja prawdziwa Babcia i chyba kocham ją, jakby naprawdę nią była. Możecie myśleć, co chcecie na ten temat, ale po prostu tak jest. Razem gotowałyśmy, ale poza tym nie robiłam nic, miałam odpoczywać, nawet nie wiedziałam, że Babcia tak się ucieszy z naszej kilkudniowej wizyty. Wieczorami piliśmy winko, rozmawialiśmy o weselu, o tym że poważnie myślimy o dziecku i na różne inne mniej lub bardziej poważne tematy. I wiecie, w kółko nazywał mnie swoją żoną, był wprost idealny...Taki jak wtedy latem...Ale jak zawsze musiał przyjść moment, że wszystko się koncertowo spierdoliło...
Na dzisiaj to chyba na tyle. Płaczę, kiedy sobie to przypominam, ale styczniowe apogeum jego odpierdalania było dopiero przede mną. Nadchodziły również moje urodziny. Nie oczekiwałam prezentu, bo wiedziałam, że z kasą jest kiepsko i najzwyczajniej w świecie on nie ma pieniędzy, ale to co się stało w weekend poprzedzający moje urodziny był chyba najgorszym z możliwych scenariuszy...o tym już w następnym poście!
CDN.
Pozdrawiam.
PRM :)
wtorek, 20 września 2016
NAJLEPSZE ŚWIĘTA EVER!
Jak się domyślacie po tytule, dziś będzie o świętach Bożego Narodzenia 2015. Szczerze i z pełnym przekonaniem były to moje najlepsze święta. Ilekroć myślę o nich,to łzy napływają mi do oczu, nie dlatego,że już nigdy takich nie będzie, ale dlatego,że były ciepłe, rodzinne i takie prawdziwe...Przynajmniej w bardzo bardzo dużym stopniu. Przygotowania do Świąt w naszym domku zaczęły się zaledwie na dwa dni przed Wigilią. Dlaczego?! Ano dlatego, że wcześniej nie było funduszy. I tym razem niestety tych funduszy było zdecydowanie mniej niż w poprzednim roku. Można śmiało powiedzieć, że 1/8 z tego, co było rok wcześniej. Wiązało się to z kryzysem związanym z moją pracą, a jeśli o Igora i jego zarobki chodzi, to spora ich część zostawała u pracodawcy, bo robił sporo nadprogramowych kilometrów, ale dziś nie będę wspominać dokąd i dlaczego. Chcę Wam pokazać jakąś pozytywną stronę naszej relacji i nie mam ochoty dziś myśleć ani o małolacie ani o problemach finansowych ani żadnych innych aspektach, które wtedy spędzały sen z powiek.
Po sklepach biegałam z niedoszłą teściową oraz babcią Igora,żeby ogarnąć prezenty. Sporo tego było. Wiecie, najbardziej cieszyliśmy się, że nie musimy się już rozdzielać na Wigilię. Babci udało się przekonać ich najbliższą rodzinę mieszkającą na stałe w innym mieście na przyjazd do jej domu i spędzenie świąt tutaj. Strasznie się cieszyliśmy wszyscy. Mimo tego, że znałam, dobrze znałam wszystkich, którzy mieli przyjechać w Boże Narodzenie, to miałam niesamowitą tremę przed tym spotkaniem. Wiecie, co mnie bolało? Że tym razem z kasą było źle i nie mogliśmy kupić wszystkim prezentów, takich jakbyśmy chcieli. Musiałam dokładnie wszystko przeliczyć,żeby starczyło na upominki i zakupy spożywcze. Nie było łatwo. Ale jakoś dałam radę. Powiem Wam szczerze, że chyba po raz pierwszy płakałam przy pakowaniu, bo nie mogłam sobie darować, że coś zaczęło się psuć, że w sumie po raz pierwszy tak naprawdę zabrakło mi pieniędzy, ale nie na własne zachcianki, tylko żeby sprawić przyjemność Naszym najbliższym. Wiem, że dla nich nie było to tak ważne i nie zwracali na to uwagi, ale mnie było niesamowicie głupio, choć starałam się tego nie okazywać. Wtedy jednak pomyślałam o ludziach, którzy są całkiem sami w święta i nie mają nic. A my mieliśmy naprawdę wiele.
Po sklepach biegałam z niedoszłą teściową oraz babcią Igora,żeby ogarnąć prezenty. Sporo tego było. Wiecie, najbardziej cieszyliśmy się, że nie musimy się już rozdzielać na Wigilię. Babci udało się przekonać ich najbliższą rodzinę mieszkającą na stałe w innym mieście na przyjazd do jej domu i spędzenie świąt tutaj. Strasznie się cieszyliśmy wszyscy. Mimo tego, że znałam, dobrze znałam wszystkich, którzy mieli przyjechać w Boże Narodzenie, to miałam niesamowitą tremę przed tym spotkaniem. Wiecie, co mnie bolało? Że tym razem z kasą było źle i nie mogliśmy kupić wszystkim prezentów, takich jakbyśmy chcieli. Musiałam dokładnie wszystko przeliczyć,żeby starczyło na upominki i zakupy spożywcze. Nie było łatwo. Ale jakoś dałam radę. Powiem Wam szczerze, że chyba po raz pierwszy płakałam przy pakowaniu, bo nie mogłam sobie darować, że coś zaczęło się psuć, że w sumie po raz pierwszy tak naprawdę zabrakło mi pieniędzy, ale nie na własne zachcianki, tylko żeby sprawić przyjemność Naszym najbliższym. Wiem, że dla nich nie było to tak ważne i nie zwracali na to uwagi, ale mnie było niesamowicie głupio, choć starałam się tego nie okazywać. Wtedy jednak pomyślałam o ludziach, którzy są całkiem sami w święta i nie mają nic. A my mieliśmy naprawdę wiele.
Wiecie, jak na dzień przed Wigilią zabrałam się za mycie okien i sprzątanie ogólne, włączyłam sobie listę ze świątecznymi przebojami i ogarnął mnie ten niezwykły świąteczny nastrój. Sprzątanie zajęło pół dnia, ubrałam choinkę, zrobiłam dekoracje i poczułam,że jestem szczęśliwa. Zapomniałam wtedy o o wszystkich brakach i o problemach, krzątałam się po domu, szykowałam do wyjścia do niedoszłej teściowej, na ostatnie zakupy i wieczorne spotkanie z Majką, bo miała tego dnia urodziny i zgodziła się ufarbować mi włosy,żebym i ja czuła się piękna w tym szczególnym czasie. Byłam w ciągłym kontakcie z moim ukochanym, który cieszył się razem ze mną. Owszem nie obyło się bez kłótni tego dnia. Dlaczego? Ano jak już skończyłam pomagać w domu rodziców Igora przy pierogach i pakowaniu prezentów i mama Igora odwiozła mnie z tabunem zakupów do domu, to zastałam tam Igora i jego 3 kolegów. Zero kurwa miejsca w kuchni i dojścia do lodówki. Fakt, nie wytrzymałam, byłam chamska i nie używałam słów typu: proszę, dziękuję i przepraszam, ale uwierzcie mi, była godzina 20, a ja miałam jeszcze sporo pracy przed sobą, a on nie pomyślał o tym, że mógłby w czymś pomóc, tylko zaprosił sobie kolegów, a widząc moje nastawienie, postanowił wraz z nimi po prostu wyjść z domu. Jedyne co dla mnie zrobił tego wieczoru, to zawiózł mnie do Majki, żebym nie musiała jechać MZKa. Dla niej to też był dość smutny wieczór, bo uciekł im piesek, którego kilka dni wcześniej przygarnęli. Rozwieszali plakaty, szukali, nawet wysłałam Igorowi zdjęcie psiaka,żeby rozejrzeli się z chłopakami. Kiedy już zjadłam urodzinowy tort i tonę innych słodyczy, zabrałyśmy się za farbowanie włosów. Nie muszę Wam mówić, że trochę to wszystko trwało. Do domu Majka odwiozła mnie dobrze po 1 w nocy. Igor nie miał pretensji, bo lubił, jak o siebie dbałam, więc chyba tylko dlatego nie dzwonił co 15 minut i nie pytał za ile wrócę do domu. Położył się spać, bo w wigilię zaczynał pracę o 3 nad ranem. Oczywiście wstałam razem z nim i nawet napiłam się wtedy herbaty, jak nigdy. Ucałował mnie przed wyjściem, utulił kołdrą i obiecał, że niebawem wróci. Kiedy wrócił, ja wstałam, pobiegłam na bazarek po warzywa i wędlinę, chciałam, żeby wszystko było jak najbardziej świeże. Kupiłam też ser i pieczywo, bo to w domu musiało być zawsze, Igor nie przepadał za wędliną, od zawsze jest serożercą. Jeszcze pakowanie ostatnich prezentów, prasowanie ubrań na wigilię i ogarnięcie samej siebie. Igor przyjechał po mnie w przerwie, którą zwykle spędzał z małolatą, zawiózł mnie do domu mojej siostry, bo tam mieliśmy pierwszą z dwóch naszych kolacji wigilijnych, posiedział chwilę i wrócił do pracy. Siostra ma dwóch synów, dzieciaki są niesamowitą pociechą dla nas wszystkich. Usiedliśmy chwilę po 17.00 do kolacji, bo dzieci z niecierpliwością czekały na Mikołaja, Igor przyjechał jakieś pół godziny później, szybko się ogarnął, przebrał i usiadł z nami do stołu. Uwielbiał chłopaków, byli jego oczkiem w głowie. U mojej siostry zostaliśmy do mniej więcej 19.20 i trzeba było jechać do rodziców Igora, bo przecież on jeszcze po 21 wracał do pracy. Po drodze zrobiliśmy im żart, że niestety nie uda nam się przyjechać i narobiliśmy tym sporego zamieszania, ale wszystko dobrze się skończyło.
Było świetnie! Rodzinnie, ciepło i mega mega swobodnie. Uwielbiam atmosferę, która tam panuje. Czułam się z nimi zawsze tak normalnie, jak z najprawdziwszą i najlepszą rodziną. Tym razem też tak było. I nawet te nasze drobiazgi dla każdego, sprawiły im radość. Fajnie było tam wejść i usłyszeć, że na nas czekali z prezentami. :) Kiedy Igor pojechał do pracy, ja tam zostałam, naprawdę czułam się tam doskonale. Z każdym miałam dobry kontakt i czułam, że jestem tam akceptowana, a zawsze było to dla mnie ważne. Kiedy już Igor wrócił i postanowiliśmy jechać do domu, zabraliśmy ze sobą na coroczną domową pasterkę Tomka, jego młodszego brata i oczywiście tonę jedzenia od teściów. Mnie czekało jeszcze robienie 3Bita, którego bardzo lubią kuzyn i kuzynka Igora, z którymi mieliśmy się spotkać w Boże Narodzenie u babci. Fajne dzieciaki i lubiłam sprawiać im takie małe przyjemności. Zatem z ciastem zeszło do 4 rano, chłopców pogoniłam do spania i sama położyłam się obok Igora. Zasnęliśmy jak dzieci, bardzo szybko, oboje potrzebowaliśmy snu. O ile ja musiałam wstać o 7, bo jeszcze miałam sałatkę do zrobienia, to panowie mogli spać do bólu. Od 10 zaczęły się telefony babci, która chyba miała delikatnego stresa, no i próby budzenia chłopaków, które raczej do niczego nie prowadziły. Chciałam, żeby wstali i pierwsi skorzystali z łazienki w czasie, kiedy ja jeszcze byłam zajęta czymś innym,ale oni byli innego zdania. W pierwszej wersji mieliśmy być u babci ok 12.30, ale gdzieś ok 12 doszedł do mnie taki oto dialog:
Igor: Ej! Tomek napisz do Młodego, niech da znać, jak będą wyjeżdżać, to wtedy wstaniemy i zaczniemy się ogarniać!
Tomek: Też miałem to zaproponować, nie ma co się śpieszyć!
Nie powiem, bo zarówno moja cierpliwość jak i babci też dobiegała końca. Uznałam jednak, że nie będę się stresować w tym szczególnym dniu. No i małe zgrzyty zaczęły się, jak weszłam do łazienki i rozpoczęłam walkę sama ze sobą, żeby doprowadzić się do stanu użytku i wyjątkowego wyglądu. Tak! Miałam taki zamiar! I tu zaczęły się schody! Bo nagle dobiegł mnie dźwięk nadchodzącego do Igora lub Tomka smsa o tym, że Rodzinka jest w drodze do naszego miasta. I zaczęło się:
-Kicia! No szybciej! Nie możesz włosów suszyć w pokoju?! Kicia no wyjdź już, bo my musimy się wykąpać! Kicia! Kicia! Kicia! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!
Policzyłam do 10, wzięłam milion oddechów i ze stoickim spokojem pozwoliłam się przestawiać z kąta w kąt. Eh czego się nie robi dla dobrej atmosfery! Aż w pewnym momencie chyba sił mi zabrakło. Usiadłam i kompletnie odechciało mi się iść gdziekolwiek. Nie wiem czy strach czy stres czy cokolwiek innego, ale byłam bliska płaczu. Jednak chłopaki sprowadzili mnie na ziemię i już po 14 wszyscy byliśmy gotowi do wyjścia. Zabraliśmy prawie wszystko, co mieliśmy wziąć, bo jak okazało się u babci zapomnieliśmy przywieźć krzeseł! Ale daliśmy radę bez. Było MEGA! Zabawnie, rodzinnie, momentami wzruszająco. Czułam się jakbym spędzała od lat z nimi święta, żadnej bariery, jakiejś sztuczności czy czegokolwiek innego negatywnego! Naprawdę zapomniałam o wszystkich troskach i problemach. Dostałam świetny prezent, którego totalnie się nie spodziewałam i naprawdę czułam się członkiem tej RODZINY. Tak serio, bez żadnej przesady stwierdzam, że to były NAJLEPSZE święta, jakie obchodziłam kiedykolwiek! Fajne było jak nazywał mnie przy wszystkich swoją Żoną, całował i przytulał. Czułam, że naprawdę mnie kocha i wszyscy dookoła chyba też to akceptowali. Minął stres i trema, została swoboda, luz i naturalność. Dziękuję Wam wszystkim za to! Oczywiście od babci wróciliśmy jeszcze bardziej obładowani niż od teściów i lodówka pękała w szwach. Oczywiście również mieliśmy takie zupełnie swoje, romantyczne i intymne 5 minut i kiedy już leżeliśmy w łóżku i patrzyliśmy sobie w oczy, Igor mnie zapytał:
-Kicia, podobały Ci się święta z moją Rodzinką?
Łzy popłynęły po moich policzkach, bo totalnie się wzruszyłam, odpowiedziałam:
- Skarbie, to były święta życia ! Nie mogło być lepiej!
- Cieszę się, że Ci się podobało. A teraz chodźmy spać, bo przecież ja na 3 rano do pracy.
Z rana, ok 10 Igor zadzwonił, do babci, żeby jej powiedzieć o moich odczuciach co do spotkania z jego rodziną itd. i sam się popłakał, jak jej to opowiadał. Było jej miło i bardzo się cieszyła.
Dla nas Drugi Dzień Świąt, nie był już taki niezwykły jak poprzedni,ale też był mocno nasycony różnymi emocjami. Jak obiecałam sobie na początku wspominam tylko dobre momenty, to z tych dobrych był tego dnia obiad u mojej siostry, na który Igor mocno się spóźnił, bo już oczywiście musiał spotkać się z małolatą (proszę bez komentarzy)...także udało mu się spierdolić mi środek dnia, ale oczywiście do niczego się nie przyznał. Na szczęście wieczorem miała przyjść Kaja ze swoim ówczesnym chłopakiem i Judasz na świąteczną domową posiadówkę. Cieszyłam się na to spotkanie, uszykowałam je jak najlepiej umiałam i miałam nadzieję, że pomogą nam zjeść tony tego jedzonka, które zapchało naszą lodówkę. Wieczorem, kiedy już poszli, usiedliśmy z lampką wina, sami we dwoje i stwierdziliśmy, że mimo braku kasy naprawdę wszystko się udało i że kolejne święta będą już tylko lepsze i może w większym gronie, bo przecież od listopada staraliśmy się o dziecko... Przytulił, pocałował, mówił o tym, jak bardzo mnie kocha...Może to głupie i śmieszne, ale dla mnie święta naprawdę są magiczne. Każdemu z Was życzę takich! Na dziś tyle. Pozdrawiam PRM :)
sobota, 10 września 2016
Wiara w kłamstwo. Wiara w niego. Utrata kontroli nad samą sobą.
Dziś nie będzie wstępu, nie będzie przeprosin za długie oczekiwanie na post, bo przecież wiecie,że mam sporo pracy i nie muszę ciągle Wam o tym pisać. No dobra może będzie krótki wstęp. Czasem, nawet kiedy mam chwilę wolną, a nie mam natchnienia na pisanie, wolę nie pisać. Wiecie dlaczego?! A no dlatego,żeby nie popsuć tego, co stworzyłam do tej pory. Blog jest dla mnie odskocznią, wyładowaniem. Praktycznie zawsze płaczę, kiedy coś nowego piszę, Przypomina mi się to wszystko, ale wreszcie mogę dać temu upust i jest mi lżej. Zrobiłam się bardzo obojętna na wiele spraw. Wiem, że nie powinnam. Ale to właśnie Ty mnie tego nauczyłeś, olewania, kompletnego braku empatii... Jak przypomnę sobie o tym, jak mówiłam Ci, że coś się ze mną dzieje, że boję się sama siebie i tego co się zaczęło ze mną dziać, to powtarzałeś, że jestem pojebana, że mam schizy, że to obsesja, że nic na to nie poradzisz...A wystarczyło kurwa przestać! Przestać mnie okłamywać, zdradzać i obiecywać ślub, rodzinę i to że wszystko się ułoży, że stworzymy szczęśliwą rodzinę! Kurwa, jak mogłeś?! Bawiłeś się mną, jak jakąś szmacianą zabawką, nie byłam drogą Barbie, tylko jakąś kukłą, marionetką w Twoich rękach! Wierzyłam, chciałam ufać, bo zapewniałeś,że jestem kobietą Twojego życia, a ja idiotka mimo tysiąca wątpliwości, które siłą odpędzałam, chciałam wierzyć w to wszystko...
Wiecie, jaką miałam jesień? Nie? To Wam opowiem. Codziennie, kiedy wychodził do pracy zastanawiałam się, czy będzie się z nią widział czy nie, co z nią robi, jak wyglądają ich spotkania. Kiedy bywały momenty, że wybuchałam płaczem przy nim i mówiłam, że czuję, że coś jest nie tak, to słyszałam, że on jasno wyznaczył granice ich znajomości, że to tylko koleżeństwo. Mówił, że jest świadomy tego, że może ona coś do niego czuje, ale nigdy już nie zrobiłby mi tego, co zrobił wiosną. Wstawałam razem z nim w środku nocy, żeby zrobić mu herbatę i chwilę pogadać przed jego wyjściem do pracy. Jak zostawałam na cały dzień sama, to często siadałam w pokoju w zupełnej ciszy i przez 2-3 godziny potrafiłam gapić się w ściany, w piżamie czasami bez. Nic nie sprawiało mi radości, a każdy kolejny dzień był koniecznością. Jedyne, co jeszcze jako tako trzymało mnie w ryzach, to fakt, że miałam świadomość tego, że muszę zrobić obiad, pranie itp. Pewnie gdybym wtedy mieszkała sama, to bym nie jadła, nie piła, miałabym po całości wyjebane. Nie raz nie dwa jak Igor jadł obiad i pytał czemu nie jem, to mówiłam,że już jadłam, bo byłam bardzo głodna, a tak naprawdę potrafiłam nie jeść całe dnie, bo nie odczuwałam takiej potrzeby. Otwierałam rano oczy i zastanawiałam się po co... Jak wracał z pracy i czasem pytał co mi znowu jest oczywiście z wyrzutem, jak odpowiadałam, że może po prostu jestem zmęczona, bo nie chciałam znowu robić awantur i się kłócić o małolatę, to słyszałam:
- Czym Ty kurwa możesz być zmęczona?! Cały dzień w domu siedzisz!
No tak samo się pierze, gotuje itp. Dobijał mnie strasznie i chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.Wtedy też była przy mnie Łucja. Nigdy tu o niej nie wspominałam, bo jakoś nie było okazji. Łucja to ktoś, kto zna mnie od dziecka, jest ode mnie trochę starsza, ale na pewno bardziej doświadczona i jeśli mam być szczera, to rzadko kiedy myliła się co do Igora. Wystarczyła wymiana kilku niby zwykłych smsów, a wiedziała, że coś się ze mną dzieje, wtedy przychodziła, Kurwy, chuje itp latały po całym domu, wyzwiska na Igora, wszystko co pomyślała, mówiła, tak wprost bez ogródek. Powtarzała, że powinnam go wywalić z domu, żebym się zastanowiła, czy takiego życia chcę dla siebie, bo on się nie zmieni. Powiedział jej kiedyś, że wie, że nieważne co i z kim zrobi, to ja i tak nie wyciągnę z tego konsekwencji. W tamtym okresie czasu miał oczywiście rację. Łucja wpajała mi wtedy do głowy, żebym o siebie zadbała. Makijaż, zadbane włosy, żeby wróciła do mnie energia, którą zawsze w sobie miałam i zarażałam nią wszystkich dookoła... Tłumaczyła mi, że to wtedy on zacznie się zastanawiać, co się takiego stało, że tryskam humorem, wychodzę z koleżankami, dbam o siebie jak nigdy. Chciała, żebym dała mu do myślenia, że ja też mogę się komuś podobać i ktoś może o mnie dbać, skoro on nie umie i ma ciekawsze sprawy do załatwienia jak np. wyjścia w sobotnie wieczory tak na godzinę czy dwie, wiecie po co? Po to żeby jechać pod budynek podmiejskiej dyskoteki, wyciągnąć ją stamtąd i poruchać w najbliższych krzakach. Czasem się zastanawiam czy on się od niej uzależnił czy może naprawdę ją kochał, a może bawił się tak samo jak mną...Na to pytanie odpowiedź zna tylko on. Jedno jest pewne, swoje zdenerwowanie na mnie czy jakiekolwiek kłótnie usprawiedliwiał tym, że wiecznie jestem niezadowolona, przestałam się uśmiechać, kiedyś byłam inna itd...Ale nie wziął pod uwagę, że sam spowodował we mnie tę zmianę. Nawet chyba przez ułamek sekundy nie pomyślał, że on stoi za zmianami mojego zachowania albo po prostu nie chciał o tym myśleć...
Nie pamiętam dokładnie co i kiedy się stało, że faktycznie zaczęłam zachowywać się tak, jak radziła Łucja. I właśnie wtedy zobaczyłam, że to działa. Zaczął się inaczej wobec mnie zachowywać, zaczął się upominać o moje telefony czy smsy, ale oczywiście nadal robił mnie w balona, tylko chyba bał się, że mogę mu się wymknąć, Wtedy raczej nie było takiej możliwości. Byłam za bardzo w niego zapatrzona. Zakochana. Teraz też bardzo go kocham, ale wreszcie dla swojego własnego dobra nie zgodziłabym się na takie traktowanie, nie pozwoliłabym, żeby okręcił mnie sobie wokół palca powtórnie. Jesień to huśtawka. Raz lepiej innym razem do chrzanu. I u mnie tak było z przewagą tych pochrzanionych dni. Wiecie, że wtedy wolałam, żeby wyszedł z chłopakami nawet, jak miał iść, jak to oni mówili, latać?! Bo przynajmniej wiedziałam, że jak jest z nimi, to jej nie ma w pobliżu, że mnie nie zdradza. Wolałam spędzić wieczór samotnie, jeśli wiedziałam, że jest z nimi. Jemu też należał się odpoczynek, a z drugiej strony, mam wrażenie, że on wiedział i czuł skąd te moje nastroje, huśtawki, kłótnie i wieczne niezadowolenie. Ale chyba bał się wziąć na siebie odpowiedzialności za to wszystko. Koledzy to azyl, koledzy to odskocznia. Lubiłam, jak przychodził z nimi nawet w środku nocy, poprawiali mi nastrój, wnosili coś nowego i innego do domu. Na chwilę zapominałam o tym całym rozpierdolu, jaki fundował mi każdego dnia. Pewnie myślicie sobie teraz, że oni o wszystkim wiedzieli i go kryli. Otóż nie. I mówię to z pełnym przekonaniem o swojej racji i świadomością, że faktycznie tak było. Nie tolerowaliby jego gry na dwa fronty, nie po tym co stało się wiosną. Nawet Judasz nie tolerował małolaty, więc i przy nim Igor nie odpierdolił żadnej szopy. Niejednokrotnie z nim rozmawiałam i mówiłam o swoich obawach - zawsze wtedy powtarzał, żebym wyjebała Igora z domu, że musi dostać zimny prysznic na łeb i się otrząśnie. Wtedy był wobec mnie w porządku, wspierał, jak umiał, choć czasem nieporadnie, ale się starał. Doceniałam i ufałam. O mojej sytuacji wiedzieli nieliczni, nawet Oliwii zbyt wiele wtedy nie mówiłam, bo wiedziałam, jaka będzie jej reakcja, a ja nie miałam siły, żeby rozpierdalać to wszystko na niedługo przed świętami, nie chciałam.
Najlepsze jest to, że jak wychodziliśmy gdzieś razem i spotykaliśmy kogoś znajomego, to zawsze słyszeliśmy same pozytywy, jak to widać, że jesteśmy szczęśliwi, że fajnie, że po takim czasie nadal patrzymy na siebie w ten szczególny sposób. Wielu znajomych powtarzało mi, że on taki we mnie zakochany, że często o mnie mówi, że same dobre rzeczy, że nigdy nikogo tak nie kochał, jak mnie...Miło się tego słuchało, ale od wewnątrz czułam, jak mnie wszystko rozpierdala, bo w takich właśnie momentach miałam ochotę wykrzyczeć:
SKORO MNIE TAK KOCHA, TO DLACZEGO KURWA JEGO MAĆ CIĄGLE MNIE ZDRADZA I OSZUKUJE?! CZY JEGO MIŁOŚĆ JEST TAK NIEWINNA I CZYSTA, ŻEBY MNIE ROBIĆ W CHUJA NA KAŻDYM MOŻLIWYM KROKU?!
Zawsze w takich sytuacjach brałam głęboki oddech, uśmiechałam się i mówiłam:
- Strasznie fajnie słyszeć tyle miłych słów na swój temat i fajnie wiedzieć, że mam takiego mężczyznę przy sobie. Dziękuję.
Uśmiechałam się i odchodziłam. A w głębi pytałam sama siebie:
- Co Ty pierdolisz?! Chyba zaczynasz wierzyć w te brednie, żeby zapomnieć o jego chujowym zachowaniu albo żeby po raz kolejny go usprawiedliwić.
Pogadałam tak trochę sama ze sobą i wracałam do rzeczywistości. Szybko się ogarniałam, bo wiedziałam, że nie mogę pozwolić, żeby ktoś przeze mnie płakał tak jak ja płakałam przez niego. Uśmiech wracał na twarz, poprawiałam koronę i zasuwałam dalej. Nie mogę powiedzieć, że każdy wieczór spędzałam sama czy że kompletnie się mijaliśmy. Nie, tak nie było. Oglądaliśmy razem filmy, wychodziliśmy do znajomych i rodziny, w łóżku bywało różnie, ale z drugiej strony, czego mogłam się spodziewać, skoro nie tylko ja zaspokajałam jego potrzeby. Eh, kiedy o tym myślę i myślałam wtedy, czułam wstręt, ale do samej siebie...i wtedy właśnie wracały dni wypełnione jedynie siedzeniem i gapieniem się w ścianę. To było jak błędne koło. Tylko nadchodzące święta jakoś mnie trzymały, ale nie ogarnęła mnie żadna świąteczna gorączka, z jednej strony spowodowana brakiem pieniędzy, gorszym okresem w pracy trwającym już jakiś czas oraz jej zdjęciami w sieci, które widziałam. Kopiowała moje opisy, kwitła na tych fotkach, mnie niszczyło to bardzo, ale z drugiej strony byłam pewna tego, że jestem w stanie o niego walczyć, że nie pozwolę jej do końca zniszczyć mi życia, bo przecież czasem o niej opowiadał i o jej "chęci na niego". Podczas wspólnych zakupów z jego mamą i babcią powiedziałam, że nie wiem, czy przyjdę w święta, że nie mam ochoty robić dobrej miny do złej gry i opowiedziałam im o swoich przypuszczeniach. Wysłuchały, przytuliły, nawet chciały jakoś pomóc, ale ja nie chciałam. Nie chciałam, żeby się dowiedział, że się skarżę. W połowie grudnia oznajmił mi,że widział się z nią po raz ostatni i zakończył tę znajomość, bo ona chciała czegoś więcej, a on nie może jej niczego obiecać. Uwierzyłam, ucieszyłam się i w jakiś sposób uspokoiłam, mimo że wiedziałam, że nie do końca tak było. Tamtego dnia pojechał do swojej Babci i oznajmił jej, że chyba się zakochał i zastanawia nad odejściem ode mnie, ale potrzebuje jej pomocy itd, a babcia powiedziała mu, żeby się mocno puknął w głowę i i zastanowił nad sobą, nie wiem czy powiedziała mu też o tym, co ja mówiłam, ale sądząc po jego późniejszym zachowaniu wobec mnie mogła mu coś wspomnieć. Później spotkał się z małolatą, następnie przyjechał po mnie na osiedle i po powrocie do domu, usiadł wraz ze mną na podłodze, mocno mnie przytulił, przyznał do spotkania z nią i powiedział, że znajomość skończona. Popłakałam się, Po prostu. Nie muszę chyba mówić co i skąd mi spadło. Znowu była dla mnie do rany przyłóż, starał się, troszczył. Chwilowo. Na dziś to tyle. Pozdrawiam. PRM :)
poniedziałek, 22 sierpnia 2016
Historia zaczęła zataczać koło...
Moi Drodzy, wiem, że ostatnio rzadziej tu zaglądam, ale czas upływa nieubłaganie, a ja zostałam ze wszystkim sama i czasem ciężko mi pogodzić wszystko ze sobą. Może dla Was to nie jest wystarczające usprawiedliwienie, ale lepszego nie mam. Praca pochłania prawie cały mój dzień, z jednej strony to dobre, bo nie myślę, ale z drugiej nie mam na nic innego czasu.
Pewnie interesuje Was również, jak radzę sobie z całą tą sytuacją, w której się znalazłam. Powiem krótko i na temat: NIE RADZĘ SOBIE. I pewnie długo nie będę, mocno się staram i gdyby 10 lat temu ktoś mi powiedział, że można tak mocno kogoś pokochać, to pewnie bym go śmiechem zabiła. Gdyby mi ktoś powiedział, że ktoś mnie tak mocno zrani, to pewnie powiedziałabym, że sobie na to nie pozwolę. Gdyby ktoś powiedział mi, że ktoś będzie mnie w ten sposób oszukiwał, to pewnie bym się w głowę popukała. Teraz właśnie wszystkie te absurdalne argumenty nabierają dla mnie znaczenia. Teraz dopiero widzę, jak bardzo się zmieniłam. Jak zmienił mnie Igor i cała nasza relacja.
Nadal jestem ufna, po prostu naiwna. Nadal się uśmiecham, ale tylko po to, żeby ukryć to, co dzieje się ze mną w środku. Nadal mam w sobie siłę, bo w innym wypadku już pewnie odkręciłabym gaz albo nałykała się jakiegoś gówna.I najważniejsze. Mam przy sobie ludzi, którzy nie pozwolą mi pójść na dno, nawet jak bardzo bym chciała. Wysłuchują jak Majka ( moja przyjaciółka od czasów liceum), spacerują ze mną po parku jak Kaja, pomagają w pracy jak Gosia i Magda, przyjmują w swojej pracy jak Iga, opierdalają, ale tak w dobrej wierze jak Oliwia. Dziewczyny, wiem, że czasem Was zawodzę, ale bez Was i Waszego wsparcia naprawdę byłabym w jeszcze większej czarnej dupie niż jestem.
Weszłam na jeden z portali społecznościowych i zaczęłam przeglądać jej profil. Zdjęcia, opisy, hashtagi...i znowu dostałam w pysk, znowu do mnie dotarło, że to wszystko dzieje się od nowa. Było późno, usiadłam w salonie i włączyłam TV, a tu jak na złość "Gwiazd naszych wina"...No i się kurwa skumulowało. Wyłam jak opętana, aż się zanosiłam. W pewnym momencie domofon: Igor i Denis. Igor przyszedł po pieniądze, które wcześniej zostawił w domu. Jak mnie zobaczyli, to oczywiście pytali co się dzieje, chyba się trochę przestraszyli. Oczywiście całą winę za swój wygląd i nastrój zrzuciłam na film. Jednak widziałam, że Igor nie do końca mi wierzy. Złapał mnie za rękę, zaciągnął do sypialni i wprost zapytał, co się dzieje. Powiedziałam mu o swoich podejrzeniach, strachu i wszystkich innych wątpliwościach. Oczywiście mocno mnie przytulił, zapewnił, że owszem mijał ją kilka razy, ale nic poza tym. Jednak już wtedy nie uwierzyłam. Wątpliwości były silniejsze, miały twardsze podłoże, a ja cały czas w głowie miałam wydarzenia sprzed kilku miesięcy.
Pewnie interesuje Was również, jak radzę sobie z całą tą sytuacją, w której się znalazłam. Powiem krótko i na temat: NIE RADZĘ SOBIE. I pewnie długo nie będę, mocno się staram i gdyby 10 lat temu ktoś mi powiedział, że można tak mocno kogoś pokochać, to pewnie bym go śmiechem zabiła. Gdyby mi ktoś powiedział, że ktoś mnie tak mocno zrani, to pewnie powiedziałabym, że sobie na to nie pozwolę. Gdyby ktoś powiedział mi, że ktoś będzie mnie w ten sposób oszukiwał, to pewnie bym się w głowę popukała. Teraz właśnie wszystkie te absurdalne argumenty nabierają dla mnie znaczenia. Teraz dopiero widzę, jak bardzo się zmieniłam. Jak zmienił mnie Igor i cała nasza relacja.
Nadal jestem ufna, po prostu naiwna. Nadal się uśmiecham, ale tylko po to, żeby ukryć to, co dzieje się ze mną w środku. Nadal mam w sobie siłę, bo w innym wypadku już pewnie odkręciłabym gaz albo nałykała się jakiegoś gówna.I najważniejsze. Mam przy sobie ludzi, którzy nie pozwolą mi pójść na dno, nawet jak bardzo bym chciała. Wysłuchują jak Majka ( moja przyjaciółka od czasów liceum), spacerują ze mną po parku jak Kaja, pomagają w pracy jak Gosia i Magda, przyjmują w swojej pracy jak Iga, opierdalają, ale tak w dobrej wierze jak Oliwia. Dziewczyny, wiem, że czasem Was zawodzę, ale bez Was i Waszego wsparcia naprawdę byłabym w jeszcze większej czarnej dupie niż jestem.
Dzisiaj opowiem Wam, co działo się, jak Igor poszedł do nowej pracy i dlaczego ta praca tak wiele zmieniła w naszym życiu. Strasznie się cieszyliśmy, że wreszcie się udało, że dostał fajną, ale wymagającą w jakiś sposób pracę. Zapowiadało się miło i sympatycznie, a skończyło jak zawsze. Niby praca jak każda inna. Kierowca w medycznej firmie transportowej. Godziny pracy co prawda trochę kosmiczne momentami, rozwalone całe dnie, ale doszliśmy do wniosku, że trzeba korzystać z tego, co jest i cieszyć się tym, że wreszcie uda nam się stanąć na nogi. Razem z nim wstawałam w środku nocy, żeby zrobić mu herbatę i zapalić papierosa, a później kładłam się znowu spać i podświadomie czekałam aż skoro świt wróci do domu na przerwę i położy się obok. Wiedziałam, że jak zrzucę z siebie kołdrę, to on za chwilę przyjdzie i mnie okryje, przytuli do siebie, pocałuje w głowę. Zawsze tak było. Aż pewnego dnia podczas obiadu zaczął rozmowę:
- Kicia...muszę Ci o czymś powiedzieć. Będę jeździł po naszym mieście i okolicznych wsiach.
- Mówiłeś mi, przecież wiem.
- Kicia, ale jest coś jeszcze. Na mojej trasie jest wieś, w której mieszka...no wiesz kto...zostawiam tam pacjenta i mam przerwę prawie 3 godziny...
- Słucham???????
- Ale nic się nie denerwuj, to niczego nie zmienia.
Wtedy bardzo chciałam w to wierzyć. Ufałam i nie chciałam myśleć, że byłby w stanie popełnić ten sam błąd i znowu mnie oszukać. Kurwa nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to wszystko było dla mnie oczywiste, nawet nie wyobrażacie sobie, jak długo walczyłam sama ze sobą, żeby zagłuszyć w sobie jakieś sygnały, ostrzeżenia itp.
Wierzyłam, że podczas przerwy śpi, żeby się zregenerować, bo przecież woził ludzi, wstawał w środku nocy i nie miał kiedy tak porządnie się wyspać. Może byłam na tyle naiwna, a może po prostu chciałam taka być. Znowu uwierzyłam, znowu zaufałam, znowu broniłam, znowu tłumaczyłam, znowu znowu znowu!!!! Wakacje zbliżały się ku końcowi, postanowiliśmy wraz ze znajomymi jechać na taką jednodniową wycieczkę. Zapowiadało się fajnie, pogoda dopisywała, humory też. Jednak coś mnie dręczyło, coś nie dawało mi spokoju, a z każdą następną godziną Igor zachowywał się coraz dziwniej. Był jakiś taki nieobecny, rozdrażniony. Po powrocie do domu zapytał mnie czy może wyjść z chłopakami. Pozwoliłam. Wiedziałam, że długo go nie będzie. Wtedy coś mnie tknęło.Weszłam na jeden z portali społecznościowych i zaczęłam przeglądać jej profil. Zdjęcia, opisy, hashtagi...i znowu dostałam w pysk, znowu do mnie dotarło, że to wszystko dzieje się od nowa. Było późno, usiadłam w salonie i włączyłam TV, a tu jak na złość "Gwiazd naszych wina"...No i się kurwa skumulowało. Wyłam jak opętana, aż się zanosiłam. W pewnym momencie domofon: Igor i Denis. Igor przyszedł po pieniądze, które wcześniej zostawił w domu. Jak mnie zobaczyli, to oczywiście pytali co się dzieje, chyba się trochę przestraszyli. Oczywiście całą winę za swój wygląd i nastrój zrzuciłam na film. Jednak widziałam, że Igor nie do końca mi wierzy. Złapał mnie za rękę, zaciągnął do sypialni i wprost zapytał, co się dzieje. Powiedziałam mu o swoich podejrzeniach, strachu i wszystkich innych wątpliwościach. Oczywiście mocno mnie przytulił, zapewnił, że owszem mijał ją kilka razy, ale nic poza tym. Jednak już wtedy nie uwierzyłam. Wątpliwości były silniejsze, miały twardsze podłoże, a ja cały czas w głowie miałam wydarzenia sprzed kilku miesięcy.
Postanowiłam do niej napisać. Grzecznie. Próbowałam. Nie spałam całą noc, Igor przyszedł nad ranem z chłopakami. Poprosiłam do salonu jego i Denisa i zaczęłam zadawać trudne pytania. Denis w szoku, on w jeszcze większym. Że znowu wiem, że znowu intuicja pomogła. Usłyszał od kolegi kilka przykrych słów. Kolega zapytał go czy mnie kocha, bez wahania powiedział, że tak, że bardzo, że jestem kobietą jego życia. Denis poprosił mnie, żebym się uspokoiła, a jemu powiedział, żeby nie nadwyrężał mojego zaufania, nie ranił mnie i nie ściągał na siebie kłopotów. Wydawało się, że rozumie, że jest świadom tych wszystkich słów. Właśnie wydawało się. Przed pójściem spać tego ranka napisałam do niej, bo chciałam się upewnić. W odpowiedzi usłyszałam, że jak zawsze jestem naiwna, ale przecież w żadne w jej słowa nie uwierzę. Poprosiłam o jakieś dowody, nie ufałam jej, była dla mnie popsuta. W międzyczasie Igor do mnie zaglądał, przytulał, zapewniał o swojej wierności, ale widziałam, że jest strasznie zdenerwowany i miota się jak dziecko we mgle. Nie dawało mi to spokoju. Powiedziałam mu, że ona ma mi coś wysłać, prosił, błagał, żebym tego nie czytała, że to spreparowane na pewno, że ona zrobi wszystko, żeby się zemścić...Dostałam screeny z jego wiadomości do niej. No i doznałam szoku. Poczytałam sobie jak to ją kocha jak szalony, jak tęskni, jak nie może się doczekać kolejnych spotkań itd...No i kurwa wróciło! Znowu...Postanowiłam porozmawiać o tym z Łucją (to moja sąsiadka jeszcze z czasów mieszkania z rodzicami). Zawsze mi pomagała, w ciężkich chwilach była przy mnie i wiele mi tłumaczyła. Była w takim samym szoku jak ja, kiedy jej to przeczytałam. Aczkolwiek miała wątpliwości czy małolata mówi prawdę, bo widoczne były tylko jego wiadomości, jej były wymazane... To dawało mi nadzieję, że może to trochę wyrwane z kontekstu, taką też wersję podtrzymywał Igor. Był przestraszony, ale jednocześnie pewien, że mu wierzę.
Zachowywał się normalnie, jak przez cały ostatni okres. Był czuły, troskliwy i ciepły jak zawsze. Nie odczuwałam w jego zachowaniu większych zmian. Miałam jednak pierdolca. Jak dzwoniłam i było zajęte, to robiłam awantury, jak nie odbierał, robiłam awantury, jak się spóźniał, robiłam awantury. Kurwa zaczynałam popadać w paranoję, ale nie panowałam nad tym. Nie chciałam o tym nikomu mówić, bo wiedziałam, co będzie się wtedy działo. Wmawiałam sama sobie, że on może i się z nią widuje, ale na pewno do niczego nie dochodzi, na pewno postawił jej twarde granice i odebrał nadzieje na cokolwiek. Wiadomości ze screenami traktowałam jako faktycznie wyrwane z kontekstu. Kurwa ja znowu zaczynałam śledzić, myśleć, wmawiać sobie, że tym razem jest inaczej, że mnie kocha. Kiedy zaczął mnie zabierać ze sobą do pracy, pokazywać mi różne jej aspekty, to moja czujność szła spać. Zabierał mnie ze sobą, spędzaliśmy razem dzień, poznawał mnie ze swoimi pacjentami, przedstawiał jako swoją narzeczoną, więc nabierałam pewności o jego uczciwości i wierności.
Uwierzcie mi, że to co miało za chwilę nadejść nie zmieściłoby mi się w głowie nigdy. Jego zachowanie, traktowanie mnie, nie dawało mi powodów do zmartwień. Nie wiem czy był tak pewny siebie czy może wyrachowany. Pewnie nigdy się tego nie dowiem. Nie narzekałam na niego, kiedy był obok. Znowu zaczęły się rozmowy o dziecku, ślubie i innych ważnych sprawach. W łóżku było fajnie, jakoś tak odważniej, ale zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Zwykle po wszystkim zaczynałam płakać i to było silniejsze ode mnie. Nie panowałam nad tym. Igor się denerwował, ale doskonale wiedział, dlaczego tak się dzieje. Najlepsze było to, że mogłam mieć świetny humor, mogłam czuć się jak w niebie, a nagle zaczynałam się trząść jak galareta i łzy jak grochy spływały po policzkach. Wtedy mnie przytulał, całował, starał się uspokoić, wiedział, co się dzieje, wiedział, jakie są tego przyczyny lepiej niż ja. Zwykle taki stan trwał kilka minut i zasypiałam jak dziecko w niego wtulona...Z perspektywy czasu zastanawiam się, dlaczego skoro wiedział, jakie są przyczyny mojego stanu, przyglądał się temu, dlaczego się nie opamiętał...On się bawił coraz lepiej, a ze mnie robił się wrak człowieka...z dnia na dzień mniej zadbana, ciągle smutna, ciągle z pretensjami czy podejrzeniami...a ona to wykorzystywała...i on też. Pogrążałam się z dnia na dzień, w pewnym momencie powiedział, że zaczynam popadać w paranoję, żebym zastanowiła się nad sobą, bo to co się ostatnio ze mną dzieje jest ponad jego siły i muszę się ogarnąć i stanąć na nogi...Nie widział w sobie winy albo nie chciał jej widzieć...A najgorsze miało dopiero nadejść. Pierdolona jesień...CDN. PRM.
Subskrybuj:
Posty (Atom)